Temat piractwa komputerowego przewija się w mediach właściwie od czasów popularyzacji komputerów osobistych i tak naprawdę trudno być w jakikolwiek sposób odkrywczym w tej dziedzinie. Nawet przeniesienie realiów na mobilne platformy niewiele zmieniło, zwłaszcza, że ta najpopularniejsza, czyli Android, u podstaw swojej filozofii położyła „otwartość” systemu i nie okłamujmy się – wręcz zaprasza do korzystania z aplikacji, za które nie zapłaciliśmy – bo to niejednokrotnie jest szybsze i łatwiejsze niż kupno programu w Google Play. Ktoś jednak na tym traci, pytanie więc, czy wszyscy powinniśmy być zainteresowani konserwowaniem starego systemu i kto tak naprawdę ponosi na tym straty? Korporacje? Deweloperzy? Użytkownicy?
Statystyki są bowiem zatrważające – nie tak dawno pisałem o jednej z najpopularniejszych gier ubiegłego roku – Monument Valley, w przypadku której 95% użytkowników korzystających z Androida nie zapłaciło za program. Liczby w kontekście innych platform wcale nie są lepsze – w przypadku iOS tylko 60% osób zdecydowało się na kupno programu. Sytuacja nie zmienia się od lat – w 2013 roku całkiem głośno było o grze Gentleman, która miała ponad 50.000 użytkowników. Problem w tym, że za program zapłaciło niecałe… 150 osób.
Wydawałoby się więc, że współczesne mobilne systemy operacyjne i programy, wcale nie zarabiają na cenie, a na ilości sprzedanych sztuk – choć w kontekście powyższych danych taka hipoteza mija się z celem. Od kilku dni, po mediach branżowych przewijają się statystyki mówiące o tym, jak to iOS sprzedaje najwięcej aplikacji, ale najwięcej zarabia się na Androidzie. Twórcy wspomnianego Monument Valley na pewno się z tym nie zgodzą – zaprezentowali dzisiaj infografikę pokazującą sukcesy i porażki gry. Całkowite koszty jej stworzenia to ponad 850 tysięcy dolarów i kilkadziesiąt tygodni pracy. Zyski? Prawie 6 milionów dolarów. Brzmi wspaniale prawda? Nie do końca… 82% z tej kwoty firma zawdzięcza iOS, pozostałe Google Play i Amazon. Jeśli informacje o tym, że 95% instalacji Monument Valley z Google Play to programy, za które nie zapłacono – liczby są wstrząsające – łączna liczba instalacji gier na samych Androidach powinna wynosić około 6 milionów (firma utrzymuje, że 8), prawie 4 razy tyle co na samym iOS. Wychodzi na to, że firma tak naprawdę „ugryzła” tylko niewielki kawałek tortu, który sama stworzyła.
Nie przekonuje mnie wcale argument wielu osób, który pojawił się w dyskusji pod jednym z tekstów, mówiący o tym, że najwięcej piratów jest na Androidzie, bo ten system jest najpopularniejszy i że na pewno gdyby na rynku pojawiało się rocznie miliard urządzeń z iOS czy Windows Phone, to statystyki wyglądałyby inaczej. Wydaje mi się jednak, że efekt skali nie do końca tutaj działa. Stańmy prawdzie w oczy i powiedzmy, że twórcy niektórych platform wyposażyli je w odpowiednie rozwiązania mające chronić przed piractwem, inni zaś zdają się ich nie zauważać problemów. Oczywiście, na fakt kradzieży aplikacji ma wpływ wiele czynników – zakładam, że najbogatszą grupę użytkowników stanowią miłośnicy iOS, więc to logiczne, że dla nich zapłacenie kilku złotych za program to tak naprawdę nic.
Jednak „tradycyjne” piractwo było w pewien sposób łatwe do wyjaśnienia i co więcej – było nawet możliwe do moralnego zaakceptowania – w przypadku programów komputerowych czy gier, ceny oryginałów wahają się od 100 do kilku tysięcy złotych. W przypadku mobilnego piractwa takich przypadków właściwie nie ma, tylko nieliczne programy kosztują od 20 złotych wzwyż, większość zaś z nich to koszt poniżej „dyszki”. A nawet jeśli kosztują więcej to posiadają darmowe odpowiedniki bądź też pełne wersje z reklamami. Wszystko więc mierzy się miarą tzw. „cebulactwa” – nie okłamujmy się i powiedzmy to sobie szczerze – w przypadku aplikacji kosztujących 3,49 zł (minimalny koszt programu w Windows Phone) piractwo to po prostu głupota – kwota jest absurdalnie niska i nawet w przypadku pracy na śmieciówkach do zarobienia w 20 minut. A jeszcze mniej czasu zajmuje poproszenie mamy i taty, bo to wśród młodzieży odsetek piractwa jest najwyższy. W dodatku kwota jest tym bardziej absurdalna, że niewiele możemy za to kupić, nawet przeliczając na piwa kupimy jedno i to niekoniecznie z najwyższej półki. I co najważniejsze – jest niewspółmierna do czasu i kosztów ponoszonych przez deweloperów.
Istnieją różne teorie spiskowe dotyczące piractwa, zwłaszcza wśród programów i systemów operacyjnych. Jedna z nich mówi o tym, że Microsoft mógłby skomplikować (jeśli nie całkowicie zablokować) instalacje pirackich wersji Windowsa, ale wtedy straciłby pozycje monopolisty na rynku OS-ów, bo ludzie zdecydowaliby się na przejście np. na różne dystrybucje Linuxa. Teoretycznie więc piractwo może być mu na rękę, gdyż lepiej sprzedawać dużo i być „okradanym” z części zysków, niż sprzedawać mało. Zwłaszcza, że korporacje właściwie zmuszone są do korzystania z Windowsa, poprzez kompatybilność z innym oprogramowaniem i zazwyczaj kupują tysiące sztuk licencji. Czy podobna sytuacja tyczy się Androida? Raczej nie, gdyż system ten sam w sobie jest darmowy, a jego popularność opiera się na czymś innym. Druga teoria spiskowa mówi o tym, że potencjalne piractwo to świetna…reklama – wspomniane UsTwo zdaje się dobrze to wykorzystywać, głośno krzycząc o swojej krzywdzie i wypuszczając chwytliwe infografiki.
Czy więc rozwiązaniem sytuacji byłoby zablokowanie instalacji spoza oficjalnych źródeł? Hipotetycznie zakładając, że nikt nie wymyśliłby sposobu w jaki sposób to obejść i nie licząc setek custom-romów, które zapewne by na to pozwalały, odpowiedź brzmi…nie. Z prostej przyczyny – za oficjalne źródła należałoby uznać wszystkie pozostałe sklepy partnerów, takie jak sklep Amazon czy też Samsung Apps. W ten sposób Google znów traciłby kontrolę nad aplikacjami na swoim systemie i koło by się zamykało, bo jestem pewien, że prędzej czy później w alternatywnych sklepach pojawiłyby się pirackie aplikacje (zresztą, tak też jest i teraz).
Gdzie więc jest lekarstwo i czy w ogóle jest potrzebne? Być może system jest szkodliwy dla jednostek, a tak naprawdę przynosi korzyści większości? Albo też…większości rozumianej jako duże jednostki, a płotki na samym dole drabiny jak zawsze dostają po kieszeni? Paradoksalnie, uważam, że najbardziej potrzebna jest nam…edukacja. I uczynienie z aplikacji swoistego produktu premium. W podobny sposób działają aktualnie twórcy muzyki hip-hopowej w Polsce – (chyba) niezorganizowana akcja „Wspieram polskich raperów” przyniosła niesamowity skutek – wyznacznikiem bycia fanem nie stała się liczba gigabajtów i plików pirackiej muzyki na dysku, a liczba legendarnych albumów na półce. Podobnie dzieje się aktualnie w świecie gier na PC, gdzie legendarne gry w kolekcji stają się naprawdę cennymi okazami. Być może za kilka lat posiadanie na swoim koncie Google czy Live np. Asphalta 5, stanie się swego rodzaju nobilitacją? Miejmy nadzieje…
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe. Jesteśmy Partnerem Amazon i otrzymujemy wynagrodzenie z tytułu określonych zakupów dokonywanych za pośrednictwem linków.