Przed tygodniem zakończyły się targi Mobile World Congress 2014, które przyniosły nam m.in. premierę smartfonów Nokii z platformą Android (poważnie zmodyfikowaną, ale jednak). Ta prezentacja walczyła o palmę pierwszeństwa z innym głośnym wydarzeniem barcelońskiej imprezy: premierą nowego flagowca Samsunga. Koreański producent przywiózł do stolicy Katalonii sprzęt, który ma być wizytówką mobilnego biznesu firmy przez najbliższe pół roku i… wielu rozczarował. Jak należy odbierać Galaxy S5 i czego można się spodziewać po azjatyckim gigancie w najbliższym czasie?
Bez fajerwerków, bez gromkich oklasków
Jeżeli oglądaliście prezentację nowej „lokomotywy” smartfonowego segmentu Samsunga, zapewne zauważyliście, że osoby stojące na scenie (pracownicy firmy) niejednokrotnie oczekiwały oklasków, a widownia jakoś nie garnęła się do bicia braw. W pewnym momencie jeden z top menedżerów sam musiał to robić, by zachęcić zebranych na sali dziennikarzy, ekspertów, blogerów, gości wszelakich. Negatywne komentarze dotyczące samego produktu pojawiały się już w trakcie prezentacji, nie brakowało ich także po zakończeniu show (choć w tym roku firma nie zdecydowała się na taki spektakl, jak w roku 2013, podczas prezentacji Galaxy S4). Wystarczy przypomnieć ten wpis i znajdujące się pod nim komentarze – nasi Czytelnicy przyjęli smartfon z dużym rozczarowaniem. Powód?
Najkrócej można to ująć słowami nuda, powtarzalność, przewidywalność. Samsung nie zaskoczył nowym sprzętem. Miał być hit, istny festiwal innowacji i prawdziwa bomba, a skończyło się na kapiszonie. Ot, poprawiono to i tamto, coś dodano, dorzucono gadżety (do tego wątku warto wrócić), ale na dobrą sprawę mamy do czynienia z podrasowanym Galaxy S4. I to w obudowie przypominającej plaster opatrunkowy (takie grafiki pojawiły się w Sieci jeszcze w trakcie prezentacji). Nokia skwitowała całą sprawę na Twitterze słowem Samesung i wiele osób przyklasnęło Finom. Bo czy progresem jest ponad 5-calowy wyświetlacz w rozdzielczości Full HD albo czterordzeniowy procesor o taktowaniu 2,5 GHz? Czy klient płacący ciężkie pieniądze za taki sprzęt nie zasłużył na więcej pamięci operacyjnej albo pojemniejszą baterię?
Po premierze, wiele osób napisało wprost, że Samsung przegrał pojedynek z Sony, które zaprezentowało w Barcelonie smartfon Xperia Z2, przegra także z HTC i LG. Pierwsza firma pokaże następcę One za kilka tygodni, druga model G3 za parę miesięcy. Samsunga mogą też skarcić chińscy producenci – zarówno ci najwięksi, jak i mniejsi gracze (lub mniej znani), walczący o miejsce w gronie najpotężniejszych korporacji tego rynku. Pisząc krótko: Samsung zaliczył wpadkę i to już po raz kolejny. Po premierze Galaxy S4 powtarzano, że Piątka musi być oszałamiającym urządzeniem, by koreański producent mógł pozostać liderem – nie tylko w zakresie sprzedaży, ale też wprowadzania na rynek innowacji, realizowania pomysłów, które mogą napędzać ten biznes i spotykać się z uznaniem klientów. Przeszło tydzień temu okazało się, że Piątka przełomem nie jest. Przyszłość firmy zaczęto malować w czarnych barwach, jedni radzą poczekać do Szóstki, inni już przekreślają korporację. Faktycznie jest tak źle?
Stabilnie i do przodu, bez rewolucji
Linia Galaxy S krytykowana jest od samego początku jej istnienia. Najpierw zarzucano Samsungowi, że kopiuje produkty korporacji Apple (co nie było całkowicie bezzasadnym twierdzeniem), potem, że seria jest rozbudowywana w szaleńczym tempie (nie tylko wertykalnie, ale też horyzontalnie) i stanowi przejaw technologicznego spamerstwa azjatyckiej firmy. Od jakiegoś czasu zarzuca się jej brak polotu, stagnację, mówi się o przegrywaniu wyścigu z ofertą innych producentów. Mogłoby się wydawać, że to jakieś wielkie pasmo nieszczęść. Tymczasem wystarczy przywołać wiadomość, którą podano na początku premiery Galaxy S5: sprzęt z tej serii sprzedaje się bardzo dobrze – i mówimy już o setkach milionów urządzeń, które znalazły nabywców.
Samsung Galaxy S5 / fot. gsmManiaK.pl
W przypadku flagowej linii Samsunga obserwujemy podobne zjawisko do tego, jakie towarzyszy sprzedaży iPhone’a. Wielu przedstawicieli mediów, wszelkiej maści eksperci i rzesze konsumentów wieszczą od kilku sezonów koniec korporacji Apple, a ta robi im na złość i kończyć się nie chce. Amerykanie nadal zarabiają grube miliardy dolarów i zawdzięczają to przede wszystkim smartfonom. Ostatnie iPhone’y nazywane były m.in. „odgrzewanymi kotletami” i przepowiadano im słabą sprzedaż, ale rynek znów pokazał, że krytyczne głosy nie zatrzymają nagle klientów sztormujących sklepy oraz salony operatorów. Przez lata Apple wypracowało sobie tak silną pozycję na rynku, markę i opinię innowatora, że teraz może z tego korzystać. Na podobnym etapie jest już Samsung, którego flagowiec nie musi rewolucjonizować branży, by stać się hitem sprzedaży. Galaxy S4 był ponoć nudny, ale nie przeszkodziło to firmie sprzedać go w dziesiątkach milionów egzemplarzy.
Marka, przyzwyczajenia części klientów i nierzadko rozbuchany marketing to jedno. Inną sprawą jest fakt, iż iPhone 5S oraz Galaxy S5 stanowią dowód na to, że obaj producenci w mniejszym stopniu skupiają się na fajerwerkach, a bardziej poświęcają uwagę kwestii dopracowania produktu. Bo nowy Galaxy S jest bardziej dopracowany i doczekał się „bonusów”, które czynią go urządzeniem lepszym od poprzednika. Firma skupiła się m.in. na poprawie modułu fotograficznego, uczyniła smartfon wodoszczelnym (wedle standardu IP67) i lepiej zabezpieczonym, wprowadziła sensowne zmiany w zakresie zarządzania energią zgromadzoną w akumulatorze. Pojawiły się znacznie bardziej przemyślane i dopracowane gadżety, niż miało to miejsce w przypadku Galaxy Note 3 i zegarka Galaxy Gear, zwrócono się w stronę zdrowia i aktywności fizycznej, co daje spore możliwości rozwoju.
Zarówno Galaxy S5, jak i iPhone 5S nie są „wypadkami przy pracy”. To przemyślane konstrukcje. Obie firmy zmierzają w kierunku dopracowywania tego, co już zostało stworzone. Powód? Jest ich kilka. Po pierwsze, branża doszła już do momentu, w którym trudno o naprawdę przełomowy produkt, kończą się pomysły na innowacje na obecnym etapie technologicznym. Następny skok nastąpi, ale nie jutro i nie za kwartał – firmy muszą się do niego przygotować. To prowadzi do punktu numer dwa: nim ów skok zostanie wykonany, producenci chcą zarobić na tym, co już udało im się stworzyć. Przez lata inwestowano miliardy dolarów w działy badawcze, projektowanie smartfonów, ich promocję oraz walkę z konkurencją, teraz te pieniądze muszą się zwrócić. Starania z poprzednich lat powinny zapewnić korporacjom solidne zyski, a gdy źródło zacznie wysychać, pojawi się potrzeba kolejnego skoku. Tak było z pecetami, tak będzie i z rynkiem ultramobilnym.
Należy także wspomnieć o innym ważnym aspekcie: Samsung czy Apple w opinii wielu osób okopują się na swoich pozycjach i nie przejawiają chęci gnania do przodu (jak już pisałem, im się to obecnie nie opłaca), ale na tej stagnacji na dobrą sprawę korzystają klienci. Dopracowany produkt powinien interesować użytkownika znacznie bardziej, niż urządzenie wyposażone w procesor z większą liczbą rdzeni czy wyświetlacz o niespotykanej wcześniej rozdzielczości. Atutów tych ostatnich nie wykorzysta, a będzie musiał za nie zapłacić. Za dopracowany produkt również trzeba będzie wyłożyć okrągłą sumkę (bezpośrednio lub w formie abonamentu), ale do rąk klienta powinien trafić towar, który go w pełni usatysfakcjonuje. Wielu osobom to nie wystarcza, lecz liczna jest też rzesza użytkowników popierających takie zmiany.
Biorąc pod uwagę obecną pozycję Samsunga, jego wpływy na rynku, rozpoznawalność marki oraz doświadczenia z przeszłości, można założyć, że chłodno przyjęty Galaxy S5 sprzeda się w sporym nakładzie. Firma zapewne znowu będzie się mogła pochwalić dziesiątkami milionów sprzedanych flagowców i dobrymi wynikami finansowymi. Czy pobite zostaną kolejne rekordy? Trudno stwierdzić. Spektakularne wzrosty sprzedaży w porównaniu do tych notowanych przez wcześniejszego flagowca nie są już takie pewne, co dało się zauważyć po kilku miesiącach/kwartałach od dostarczenia na rynek Czwórki. Nie wynika to jednak wyłącznie z niedociągnięć flagowca – zmienia się cały rynek i należy o tym pamiętać. W kolejnych kwartałach i latach będzie rósł popyt przede wszystkim na smartfony ze średniej i niższej półki cenowej. Wzięciem powinny się cieszyć przede wszystkim modele w cenie do stu dolarów i Samsung doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
Rynek się zmienia, ale liderem pozostaje Samsung
Targi w Barcelonie potwierdziły to, o czym głośno mówiło się już od pewnego czasu: producenci w znacznie większym stopniu niż dotychczas będą się skupiać na rynkach wschodzących. Zwłaszcza na najbiedniejszych klientach, dla których tani smartfon może być pierwszym urządzeniem umożliwiającym nowoczesną komunikację. Parę lat temu rozprawiano o smartfonie za 100 dolarów, potem bariera zeszła do 50 dolarów, niedawno Mozilla prezentowała sprzęt (z Firefox OS na pokładzie) za 25 dolarów. Korporacje zdają sobie sprawę z tego, że kilka miliardów ludzi nadal nie ma smartfonu, a jednocześnie nie stać ich na droższe modele, więc rozwijana będzie najniższa półka. To nierzadko wiąże się ze zmianami organizacyjnymi. Samsung nie stanowi tu wyjątku – kilka miesięcy temu okazało się, że firma przenosi swoje fabryki z Chin do Wietnamu, by w ten sposób obniżyć koszty produkcji. Producent szykuje się do starcia z chińskimi i indyjskimi graczami na cenowym dnie rynku i prawdopodobnie temu zagadnieniu będzie teraz poświęcał najwięcej uwagi. Czy to oznacza, że linia Galaxy S schodzi na dalszy plan?
Z jednej strony, znaczenie tej linii dla finansów całej firmy może maleć. Korporacja nadal będzie zarabiać na flagowych smartfonach i to spore sumy, ale nie zamierza na tym poprzestawać – teraz trzeba zagospodarowywać inne segmenty rynku. Z drugiej strony, niejednokrotnie wspominałem w swoich tekstach, że flagowiec to lokomotywa całego biznesu mobilnego. Nie chodzi tylko o to, by ten sprzęt sprzedał się w wielkim nakładzie, ale też o to, by zachęcił klientów do inwestowania w inne produkty danej firmy. Czy model Galaxy S5 będzie spełniał rolę lokomotywy? Po pierwsze, Samsung ma już dzisiaj dwa motory napędowe w segmencie smartfonów – klientów przyciąga także linia Galaxy Note. Po drugie, seria Galaxy S nadal cieszy się sporym uznaniem i to szybko nie minie.
Samsung nie musi się bardzo starać o poklask mediów, ekspertów i klientów – uzyskali to w poprzednich latach, teraz mogą z tego korzystać. Walkę o atencję (i portfele) potencjalnych użytkowników prowadzą teraz inni gracze: LG, Lenovo czy Huawei. To grupa „producentów aspirujących”, chcących powtórzyć sukces koreańskiego giganta. Te firmy po prostu muszą elektryzować swoimi produktami, by móc przebić się do pierwszej ligi. Albo przynajmniej robić dobre wrażenie, żeby ułatwić sobie drogę na szczyt. Samsung nigdzie się nie wspina – ta firma jest dzisiaj na topie, rozdaje karty i prędko nie odda pozycji lidera. Będą bronić swoich pozycji (o zdobywanie nowych może być bardzo trudno), a pomóc może im w tym kilka sensownych posunięć.
Cięcie wydatków, nowe produkty, utrzymanie pozycji
Jakiś czas temu w mediach zrobiło się głośno na temat wydatków Samsunga przeznaczanych na marketing. Okazało się, że w samym tylko roku 2013 na ten cel korporacja wydała kilkanaście miliardów dolarów. Suma szokująca, będąca poza zasięgiem zdecydowanej większości konkurentów koreańskiego producenta. Olbrzymie wydatki na promocję były jednym ze składników sukcesu firmy i producent zapewne nie żałuje pieniędzy wpompowanych w marketing i reklamę. Nie oznacza to jednak, że promocja nadal będzie pochłaniać kilkanaście miliardów dolarów rocznie. Samsung prawdopodobnie zacznie ciąć wydatki na tym polu, by poprawiać wyniki finansowe. Pieniędzy będzie mniej, ale jednocześnie mają być lepiej wydawane. Dopracowany marketing, wspierający działania firmy na innych polach to oczywisćie potężne i mile widziane narzędzie. Założenie przyświecające zmianom należy zatem uznać za słuszne – niedługo przekonamy się, jak będzie to wyglądało w praktyce.
Kolejnym motywem godnym uwagi jest rozwój gadżetów ubieralnych. Temu zagadnieniu należy poświęcić osobny wpis, ale w kilku słowach zaznaczę teraz, że Samsung wyciągnął wnioski ze sprzedaży smartwatchy Galaxy Gear i na MWC 2014 udowodnił, iż ten segment rynku może się stać jego silną bronią. Znamienne jest to, iż za najlepszy produkt imprezy uznano opaskę Gear Fit, która oczarowała wielu komentatorów. Korporacja nie musi już na siłę uszczęśliwiać klientów swoim flagowcem – ich atencję i zawartość portfela można zdobyć dodatkami do telefonu. Przeszkodą na drodze do spektakularnego sukcesu może być wysoka (prawdopodobnie) cena tych gadżetów, ale akurat ten element łatwo zmienić. O ile oczywiście dodatki nie będą opuszczać sklepowych półek.
Od pewnego czasu wspomina się o jeszcze jednym kroku, który może pomóc Samsungowi i nie będzie wymagał wielkich nakładów finansowych – to rozszerzenie oferty o linię Galaxy F, czyli serię produktów pozycjonowanych wyżej niż Galaxy S. Chociaż taki krok może być obciążony pewnymi wadami, to w bilansie zysków i strat powinien wyjść korporacji na dobre. Niskim kosztem zostanie stworzona wizytówka firmy, niwelująca krytyczne opinie wygłaszane pod adresem modelu Galaxy S5 i jego następców (gdyby nadal nie były to urządzenia na miarę przełomu). Galaxy F będzie ładnie wyglądać, robić szum i przyciągać do marki, a Galaxy S pozostanie źródłem solidnych zysków. Nie można wykluczać, że tak właśnie potoczą się losy firmy oraz jej produktów. Możliwe jednak, iż korporacja ma zupełnie inny plan, który pozwoli jej pozostać na szczycie. Nie należy bowiem zapominać, iż możemy krytykować Samsunga, wytykać mu błędy i wskazywać lepsze (naszym zdaniem) rozwiązania, ale firma do tej pory świetnie radziła sobie bez porad „ekspertów”. Załóżmy, że w przyszłości będzie podobnie.
Zainteresował Cię artykuł? Zobacz też inne maniaKalne felietony.
O autorze
Maciej Sikorski
Dzieci nie ma, w kosmosie nie był, nie uprawia alpinistyki ani innych sportów ekstremalnych, za to od lat dzieli się z maniaKalnymi CzytelniKami swoimi przemyśleniami na temat biznesowej strony sektora IT. Teksty Maćka znajdziecie również na łamach bloga Antyweb.
Chcesz podzielić się z nami swoimi przemyśleniami? Pisz na redakcja@techmaniak.pl. Być może i Twój wpis znajdzie się wśród maniaKalnych felietonów.