Do niedawna poczynania LG na rynku mobilnym, a zwłaszcza w segmencie smartfonów, można było podsumować w następujący sposób: firma o dużych ambicjach, wielkim potencjale i z mizernymi efektami swych działań. Ostatni wniosek powoli staje się nieaktualny – LG najwyraźniej zrozumiało błędy przeszłości i przechodzi do ofensywy. Trzeba przyznać, że robią to w niezłym stylu.
Niejednokrotnie krytykowałem LG w swoich tekstach i nie będę tego ukrywał. Korporacja w pełni zasłużyła jednak na gorzkie słowa, ponieważ robiła wiele, by wyniki sprzedaży ich smartfonów nie były imponujące, a nawet zadowalające. Firma często zapowiadała przełom i zapewniała, że będzie już podążać ścieżką wzrostów, a następnie odczuwalny stawał się marazm, ewentualnie zaliczano mniejszą lub większą wpadkę. Koreański gigant nagle tracił impet i szybko wracał do punktu wyjścia, który można tak scharakteryzować: coś tam sprzedajemy, ale furory nie zrobiliśmy – mieliśmy to rozegrać jak nigdy, wyszło jak zawsze. Możliwe jednak, że doświadczenia z poprzednich lat dały do myślenia decydentom korporacji i sprowokowały ich do zmian. Dowodów na to nie brakuje.
LG omijam szerokim łukiem i… biorę tylko LG
Gdybym latem 2012 roku opublikował tekst, w którym zachwalałbym smartfony LG, to zapewne szybko pojawiłyby się komentarze w stylu: ich sprzętu nie ruszę nawet kijem albo nikt nie zmusi mnie do używania tych telefonów. To nie są moje wymysły – niejednokrotnie spotykałem się z takimi wpisami na różnych stronach. Wielu Czytelników zainteresowanych branżą mobilną alergicznie reagowało na markę LG. Wymieniano różne powody: aktualizacje (a właściwie ich brak), jakość wykonania telefonów, nieadekwatny stosunek ceny do możliwości sprzętu. Sytuację pogarszała też strategia firmy – zwlekała ona z globalną premierą niektórych produktów, popełniała błędy w marketingu, nie skupiała się odpowiednio na reklamie, nie wyróżniała się w żaden sposób na tle konkurencji lub oferowała wtórne produkty. Pisząc krótko: nie było tragicznie, ale to nie oznacza, że było dobrze.
Przełom nastąpił mniej więcej rok temu. Pewnie część z Was domyśla się już, o czym mowa: zaprezentowano smartfon Nexus 4, a Google tym razem postawiło na LG. Było to spore wyróżnienie dla tego gracza i jednocześnie olbrzymia szansa na zdobycie rozgłosu w mediach oraz uznania w oczach testerów i użytkowników. Osiągnięto stuprocentowy sukces? Nie do końca, ale wynikało to z… dużego zainteresowania sprzętem.
Wcześniej na smartfony z linii Nexus nie notowano tak dużego popytu i LG po prostu nie było gotowe na sukces. Wsparcie Google, dobre parametry oraz atrakcyjna cena zrobiły swoje – nie brakowało klientów, którzy pisali w Sieci: biorę Nexusa, bo jestem pod wrażeniem. I brali. Koreański producent częściowo zatarł złe wrażenie z poprzednich lat i stanął przed szansą, by szybko zbudować nowy, pozytywny obraz swoich poczynań na rynku.
Jak sprawy wyglądają dzisiaj? Przyznam, iż dawno nie widziałem komentarza w stylu LG omijam szerokim łukiem. Wpisy tego typu zostały zastąpione przez deklaracje klientów, którzy nie chcą się rozstawać z Nexusem czwartej generacji, kupili lub planują zakup jego następcy (również stworzonego przez LG) albo flagowca koreańskiej korporacji, czyli modelu LG G2 przyciągającego uwagę niesztampowymi rozwiązaniami, a zwłaszcza oryginalnym designem (poważnie ograniczono powierzchnię ramek ekranu).
Jednocześnie w sprzedaży dostępnych jest zatem kilka topowych, dobrze ocenianych urządzeń koreańskiego producenta, co bez wątpienia może być kluczem do sukcesu (napędzają one sprzedaż słuchawek ze średniej i niższej półki cenowej). Może, ale nie musi – konieczne jest spełnienie kilku innych warunków, by dobry sprzęt cieszył się powodzeniem.
Nasz przyjaciel Google
Wspomniałem przed momentem o współpracy LG oraz Google przy dwóch smartfonach z linii Nexus. Chociaż po premierze „czwórki” pojawiły się pewne tarcia między partnerami i przerzucali oni na siebie winę w kwestii opóźnień w dostawie smartfonów na rynek, to ostatecznie machnięto na to ręką. Liczy się biznes i zarabianie pieniędzy, a kontynuowanie współpracy mogło przynieść spore korzyści. Można jednak pójść krok dalej i stwierdzić, że obie firmy są na siebie skazane, co w znacznej mierze wynika z obecnego układu sił na rynku mobilnym.
Od dawna trwa dyskusja na temat tego, która korporacja z duetu Google-Samsung bardziej skorzystała na współpracy. Dyskusja w gruncie rzeczy bezcelowa i należy przyjąć, że dla obu graczy był to spory krok naprzód. Wszystko, co piękne, kiedyś się jednak kończy. Korporacje razem podbiły rynek i zdominowały konkurentów, ale jednocześnie poważnie się od siebie uzależniły. Zbyt poważnie. Nie będę się zagłębiał w szczegóły, ponieważ to temat na odrębny wpis. Warto jednak wspomnieć, że obie firmy szukają alternatywy dla tej współpracy i zaczynają podążać różnymi ścieżkami. W przyszłości Google może się zdecydować na korzystanie przede wszystkim z potencjału Motoroli, o czym pisałem tydzień temu. Teraz jednak potrzebny im gracz na okres przejściowy, przeciwwaga dla rosnącej potęgi Samsunga. Padło na LG.
Czy Google miało inny wybór? HTC zmaga się z dużymi problemami i działa jedynie na rynku smartfonów, Asus i Acer nie odgrywają większej roli w segmencie telefonów, chińscy gracze to spore ryzyko z wielu powodów, w których biznes miesza się z polityką. Pozostaje LG i na dobrą sprawę lista się kończy.
Jest to jednak firma z wielkim potencjałem: działa nie tylko na rynku mobilnym, ale też w sektorach RTV i AGD. Pierwszy jest już od jakiegoś czasu eksplorowany przez Google (póki co bez spektakularnych sukcesów), drugi stanowi bardzo łakomy kąsek i to o niego zacznie się niedługo prawdziwy bój. LG ma doświadczenie, wykwalifikowaną kadrę, stabilną sytuację finansową, bogate portfolio patentowe, rozpoznawalną markę. I, co nie mniej istotne, jest to lokalny rywal Samsunga. Postawienie na tę firmę może i było koniecznością, ale jednocześnie wydaje się bardzo rozsądnym krokiem.
Nie będziemy chłopcem do bicia
Dobry sprzęt oraz poważne wsparcie ze strony Google nadal nie są gwarancja sukcesu. HTC mogło się pochwalić jednym i drugim, a jednak ostatecznie przegrało bój z Samsungiem. Co zdecydowało o zwycięstwie tej drugiej firmy? Konsekwencja, zalewanie rynku swoim sprzętem oraz miliardy dolarów wpompowane w marketing i reklamę. Wystarczy wspomnieć, że w tym roku właściciel linii Galaxy przeznaczy na ten cel ponad 14 mld dolarów. LG musi zatem robić szum wokół swoich produktów i marki. Wiele wskazuje na to, że lokalny konkurent Samsunga w końcu to zrozumiał.
Stosunkowo niedawno głośno zrobiło się na temat akcji marketingowej, której celem była promocja smartfonu LG G2. Jego zalety wskazywano na zasadzie porównań ze sprzętem konkurencji. Co ciekawe, przekaz skierowano do właścicieli flagowców innych firm (Samsung, Apple, HTC) – to na ich telefonach pojawiały się reklamy nowego modelu LG.
Trzeba napisać wprost: odważne, agresywne i… skuteczne. Nie chodzi nawet o przekonanie użytkowników innych smartfonów, by zamienili go na produkt LG (to mało prawdopodobne) – ważniejszy jest rozgłos. Koreański gracz stał się tym, który rzuca rękawicę konkurencji. I ma do tego podstawy. Jeszcze bardziej stało się to widoczne przy okazji promowania smartfonu LG G Flex.
Każdy, kto śledzi wydarzenia w segmencie smartfonów, słyszał zapewne o modelu G Flex. To zaprezentowany niedawno wygięty telefon, który trafił już na rynek koreański i powoli zaczyna być wprowadzany do globalnej sprzedaży. Od momentu, w którym produkt zaczął pojawiać się w branżowych plotkach, uważałem, że ten eksperyment do niczego nie prowadzi i jest „sztuką dla sztuki”. Stopniowo przekonuję się jednak, iż LG przygotowało się do tej rozgrywki i za sprawą G Flex ma szanse upiec kilka pieczeni na jednym ogniu.
Pierwszy sukces został już odniesiony – to policzek wymierzony Samsungowi. Ten ostatni gracz również zaprezentował wygięty smartfon (Galaxy Round), ale wiele wskazuje na to, że pogubił się w tym projekcie. Mistrz marketingu nagle rozłożył ręce i nie potrafił przekonać do swojego produktu. Można to skwitować słowami: owszem, mamy wygięty smartfon, ale nie do końca wiemy, co wynika z tego wygięcia i jak ma ono pomóc użytkownikowi. LG najwyraźniej nie ma tego problemu i z przekonaniem powtarza, że wygięty smartfon to większa wygoda użytkowania, mniejsze ryzyko uszkodzenia sprzętu i szansa na poprawę specyfikacji produktu (m.in. pojemności baterii).
LG wyraźnie podgrzewa atmosferę wokół modelu G Flex (o Galaxy Round na dobrą sprawę słuch zaginął) – model jest wprowadzany na kolejne rynki, pojawiają się testy produktu (zwłaszcza wytrzymałościowe), a przedstawiciel korporacji przekonywał kilka dni temu, że wygięte smartfony szybko staną się czymś powszechnym w branży. W roku 2015 mają one stanowić 12% sprzedawanych „inteligentnych telefonów”, a w roku 2018 już 40%. Bardzo odważna zapowiedź, ale dobrze świadczy ona o kondycji firmy: LG wierzy w sukces promowanego przez siebie pomysłu. A przynajmniej chce sprawiać takie wrażenie. Na tle niezdecydowanego Samsunga wypada dzięki temu całkiem nieźle.
Azjatycka korporacja chce być kojarzona nie tylko z atrakcyjnym stosunkiem ceny do jakości i możliwości produktów czy ich nietypowym kształtem – wyraźnie widać, iż zależy im na zdobyciu miana innowatora. Mogliśmy się o tym przekonać przy okazji wprowadzenia na rynek modelu G2, ale dążenie LG staje się jeszcze bardziej widoczne, gdy zaczniemy analizować G Flex. Nagle głośno zrobiło się na temat „samoleczącej się obudowy” smartfonu, korporacja zaczęła do tego dorzucać informacje dotyczące prac nad giętkimi komponentami do telefonów przyszłości. Przekaz był prosty: dzisiaj jest na to za wcześnie, ale pracujemy nad takimi rozwiązaniami, inwestujemy w to pieniądze i stopniowo będziemy zmieniać branżę. Zaczynamy od G Flex, za kilka lat nie poznacie tego tynku.
Wkraczamy na podium
Stało się to, na co czekało wielu analityków, ekspertów i dziennikarzy: LG przestało gonić własny ogon i zaczęło „na poważnie” ścigać się z konkurencją. Do wielkiego sukcesu droga daleka, ale w końcu wykonano ważne kroki w jego kierunku. Ponad rok temu pojawiły się prognozy stworzone przez jeden z oddziałów Samsunga, w których przewidywano, iż trzecią siłą na rynku smartfonów w roku 2013 będzie LG. To zobowiązuje.
Firmie z pewnością nie będzie łatwo zrealizować prognoz konkurencji z rodzimego podwórka, bo o miejsce na podium musi walczyć z producentami notującymi póki co podobne wyniki sprzedaży (Huawei, ZTE, Sony, Lenovo). Jeżeli jednak LG nie popełni kardynalnego błędu, nie straci wsparcia Google i nadal będzie realizować strategię rozwoju w przemyślany, a przede wszystkim skuteczny sposób, to firma może odskoczyć wspomnianym przed momentem graczom i skupić się na rywalizacji z tuzami tego ryku: Samsungiem i Apple. Najpierw LG musi jednak udowodnić, że kilka udanych kwartałów w ich wykonaniu nie było dziełem przypadku i gigant faktycznie budzi się z długiego snu.
Zainteresował Cię artykuł? Zobacz też inne maniaKalne felietony.
Dzieci nie ma, w kosmosie nie był, nie uprawia alpinistyki ani innych sportów ekstremalnych, za to od lat dzieli się z maniaKalnymi CzytelniKami swoimi przemyśleniami na temat biznesowej strony sektora IT. Teksty Maćka znajdziecie również na łamach bloga Antyweb.
Chcesz podzielić się z nami swoimi przemyśleniami? Pisz na redakcja@techmaniak.pl. Być może i Twój wpis znajdzie się wśród maniaKalnych felietonów.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.