Kategorie: Apple iOS Longform Newsy Technologie

Dokąd zmierza Apple? O problemach amerykańskiego giganta

Apple wywołuje skrajne emocje wśród dziennikarzy, analityków i przede wszystkim konsumentów. Jedni są nim zachwyceni i z euforią przyjmują każdy nowy produkt, inni z wytęsknieniem oczekują doniesień na temat problemów korporacji. Ostatnimi czasy aktywniejsza stała się chyba ta druga grupa – amerykański producent sprzętu elektronicznego przestał zachwycać i zbierają się nad nim czarne chmury. Skończy się na srogiej burzy?

Na wstępie wypada chyba wspomnieć o wydarzeniach na giełdzie, które skłoniły wielu dziennikarzy/analityków/blogerów do wypowiedzenia słów: to już koniec Apple. W pierwszym tygodniu grudnia faktycznie doszło do sporych spadków, które musiały wywołać irytację lub łzy u rzeszy akcjonariuszy. Papiery wartościowe tanieją od premiery iPhone’a 5, czyli od połowy września. Od tego czasu kapitalizacja Apple zmniejszyła się o 20%, ale krytyczny okazał się 5 grudnia – akcje potaniały wówczas o 6,43%. Wystarczy napisać, że to największy jednodniowy spadek od czterech lat (a dokładnie od 17 grudnia 2008 roku).

Apple zmaga się ostatnio z poważnymi spadkami ceny akcji / Fot. Paul Fleet, Fotolia

Po wspomnianym spadku za jedną akcję płacono niecałe 539 dolarów i podobna cena utrzymywała się np przedwczoraj (12.12.12), a wczoraj doszło do kolejnych spadków. Dla porównania, w pierwszej połowie września za jedną akcję płacono ponad 700 dolarów. Niektórzy mówili nawet o atakowaniu granicy tysiąca dolarów za akcję. Tymczasem, kilka miesięcy później przychodzi dzień, w którym kapitalizacja firmy zmniejsza się o 35 mld dolarów. I to w czasie przedświątecznego szału zakupów, gdy takich spadków mało kto się spodziewa (w tym samym czasie papiery wartościowe Google i Microsoftu drożały, więc nie można mówić o kryzysie w branży). Należy zatem spytać wprost: co się właściwie stało?

Trudno odpowiedzieć na to pytanie w jednym zdaniu i trzeba spojrzeć na sytuację i poczynania Apple z dalszej perspektywy.

iPadom będzie coraz trudniej

Nie ulega wątpliwości, że to Apple stworzyło ten rynek. Nie będziemy się zagłębiać w to, kto i kiedy zaprezentował jako pierwszy tablet, bo nie ma to mniejszego sensu. Ważne jest natomiast, że wraz z pojawieniem się w sprzedaży iPada, nastąpił szybki rozwój nowego segmentu w branży mobilnej. Przez długie kwartały firma z Cupertino rządziła niepodzielnie w tym sektorze i konkurencja musiała się zadowolić przysłowiowymi okruchami ze stołu, na którym biesiadował Steve Jobs i jego współpracownicy. IV kwartał ubiegłego roku pokazał jednak, że można wypuścić na rynek tablet, który stanie się popularny i wcale nie musi on posiadać logo nadgryzionego jabłka.

iPad narobił sporego zamieszania na rynku / Fot. Producent

Wspomnianym urządzeniem był Kindle Fire stworzony przez Amazona. Korporacja budowała wokół niego napięcie i nazywała iPad killerem, ale szybko miało się okazać, że w rzeczywistości produkty trudno ze sobą porównać – to dwie różne półki. Nie przeszkodziło to jednak Amazonowi sprzedać milionów sztuk swojego sprzętu. Okazało się, że klienci czekają na tani tablet, który może i nie będzie tak wydajny, jak iPad, ale przy okazji nie uderzy ich mocno po kieszeni. Jednocześnie wypatrywali sprzętu dobrej jakości (tanie modele chińskich producentów pozostawiały jednak wiele do życzenia) i z odpowiednią ilością kontentu, zapewniającego rozrywkę. Amazon wywiązał się z tego zadania i mógł się pochwalić sukcesem.

IV kwartał ubiegłego roku pokazał, że można wypuścić tablet, który stanie się popularny i nie musi posiadać logo nadgryzionego jabłka.

W połowie bieżącego roku okazało się, że swoje tablety zamierzają wprowadzić na rynek także Google i Microsoft. O ile ten pierwszy stanowił konkurencję dla Amazona, o tyle produkty giganta z Redmond (stworzono dwie różne wersje) należy już ustawić na półce z iPadami. Choć Surface póki co nie cieszy się wielką popularnością wśród klientów (z komentarzami na ten temat należy się jednak wstrzymać do momentu wprowadzenia na rynek wersji Pro z procesorem Intel), to trudno stwierdzić, czy Microsoft faktycznie chce osiągnąć sukces w sektorze sprzętu, czy jedynie, jak to wcześniej zapowiadał, narobić szumu wokół Windows 8 i tabletów z tą platformą. To zadanie wychodzi im całkiem nieźle i w najbliższym czasie można się spodziewać kilku ciekawych produktów różnych firm z OS amerykańskiego giganta. Być może większą popularnością będą się również cieszyły tablety z Androidem – wszystkie te doniesienia utwierdzają w przekonaniu, że Apple będzie coraz trudniej w segmencie tabletów.

Kindle Fire firmy Amazon pokazał, że na iPadach świat się nie kończy / Fot. Producent

Firma z Cupertino traci udziały na tym rynku i już niedlugo to sprzęt z zielonym robotem na pokładzie może się cieszyć pozycją lidera w tym segmencie. Co prawda, Apple bardzo dobrze radzi sobie na perspektywicznym rynku chińskim, gdzie ich tablety sprzedają się w satysfakcjonujących ilościach, ale po pierwsze, nie wiadomo, czy ten stan rzeczy utrzyma się dłużej, a po drugie, warto też monitorować sytuację w innych krajach. Dla przykładu, w Rosji, gdzie sprzedaż tabletów rośnie dość szybko, Apple przegrywa bój o klienta z Samsungiem. Nie trzeba być specjalistą od rynku mobilnego, by dostrzec, że konkurencja w końcu wzięła się w garść i postanowiła rzucić rękawicę Apple. Jak zareagowała na to firma sterowana przez Tim Cooka?

Gigant z Cupertino zaprezentował dwa nowe tablety. Nie jest tajemnicą, że branża spodziewała się tylko jednego urządzenia – iPada mini. Towarzyszył mu iPad czwartej generacji, który można chyba uznać za dziwną niespodziankę. Na dobrą sprawę, urządzenie nie wnosi na rynek nic nowego i nie sposób pozbyć się wrażenia, że ta prezentacja odbyła się albo przez przypadek albo pod wpływem przymusu. Zaledwie pół roku wcześniej zaprezentowano iPada 3 (Nowy iPad) i nikt nie wymagał od Apple tak szybkiego odświeżania tego sprzętu. Co więcej, część klientów, która kilka miesięcy temu zainwestowała w iPada 3 i nie spodziewała się wprowadzenia na rynek jego następcy, może się czuć lekko oszukana. Jak już wspominałem, to był dziwny pomysł. Przejdźmy zatem do iPada mini.

iPad mini i co dalej? / Fot. Producent

Nie będę się zagłębiał ani w specyfikacje tego produktu, nie zamierzam też roztrząsać, czy jest to atrakcyjny sprzęt z punktu widzenia klienta – odsyłam do wpisów na tabletManiaKu, gdzie moi redaKcyjni Koledzy poświęcają więcej uwagi tym kwestiom. Warto jednak napisać, że rynek spodziewał się znacznie niższych cen iPada mini (cena droższych wersji tego urządzenia robi spore wrażenie). Apple odpowiedziało tym produktem na działania konkurencji, która pokazała, że 7-calowy tablet może się cieszyć powodzeniem wśród klientów.

Można to uznać za naturalną kolej rzeczy – konkurencja ma, my też mamy. Problem polega jednak na tym, że Apple przekonywało wcześniej, iż taki sprzęt nie ma większego sensu i nie odniesie sukcesu (przekonywał o tym głównie Steve Jobs, który z czasem zmienił ponoć zdanie w tej kwestii – tego nie da się już niestety potwierdzić). Rynek rządzi się jednak swoimi prawami, a firma musiała przyznać, że była w błędzie i teraz nadrabia straty względem innych korporacji. Nie uderza to, że producent wypuścił taki sprzęt (bo miał do tego pełne prawo), ale to, że powtarza działania innych, a jednocześnie chce uchodzić za innowatora i pioniera na rynku nowych technologii. Wiele osób razi takie zachowanie i raczej nie zainwestują one w produkty Apple.

iPhone’y z literką S nie są rozwiązaniem

Skoro przywołałem już słowo „produkty”, to zostawmy tablety i rzućmy okiem na smartfony. W chwili obecnej flagowcem Apple jest iPhone 5. Na temat tego produktu napisano już chyba wszystko, co można było i z pewnością nie odkryjemy tu Ameryki. Nie oznacza to jednak, że nie powinniśmy podsumować kwestii związanych z tym modelem.

Apple iPhone 5 / Fot. Producent

Wypada chyba zacząć od wszelkiego typu problemów. A tych nie brakowało. Mówiono i pisano zarówno o problemach z urządzeniem, o których zrobiło się głośno zaraz po wprowadzeniu modelu do sprzedaży, jak i o opóźnieniach w dostawach – klientom kazano długo czekać na ich wymarzoną słuchawkę, co z pewnością nie pomogło wizerunkowi Apple. Od dnia prezentacji trwa także dyskusja na temat innowacyjności tego urządzenia. Czy posiada ono funkcje/technologie/podzespoły, które w jakikolwiek sposób wyróżniają smartfon na rynku (z pewnością można to powiedzieć o dość nietypowych wymiarach, ale to już odrębna kwestia – niektórzy uznają nową formę za niezwykle atrakcyjną, a nad gustami się nie dyskutuje)?

Ktoś powie zapewne, że iPhone 4S nie był produktem innowacyjnym, a jednak sprzedawał się jak świeże bułeczki, więc w przypadku jego następcy można się spodziewać podobnej historii. I będzie miał dużo racji – Apple to nie tylko produkty, ale szereg różnych czynników, decydujących o olbrzymiej sprzedaży. Należy jednak mieć na uwadze, że o sukcesie modelu 4S zadecydowało kilka motywów, których po prostu nie da się odtworzyć. I to właśnie iPhone 5 ma być swoistym sprawdzianem dla firmy i odpowiedzią na pytanie, czy ich sprzedaż może cały czas rosnąć w zawrotnym tempie.

Pierwszy weekend sprzedaży nowego smartfonu zamknięto z wynikiem 5 mln sprzedanych sztuk. Ta liczba niewątpliwie robi olbrzymie wrażenie i zdecydowana większość firm z branży może jedynie ze łzami w oczach obserwować poczynania Apple. Warto jednak odnotować, że analitycy oczekiwali 8 mln sprzedanych słuchawek. Różnica jest dość spora. W tym miejscu należy jeszcze przytoczyć rezultaty analiz Consumer Intelligence Research Partners, z którego wynika, że ostatnimi czasy rośnie zainteresowanie starszymi modelami smartfonów Apple. Oznacza to, że spora część klientów nie uznała „piątki” za przełomowy sprzęt i woli kupić iPhone’a 4 lub 4S. Cena tych ostatnich została obniżona po debiucie nowej słuchawki, a to oznacza dla firmy z Cupertino mniejsze zyski.

iPhone 4S / Fot. Producent

Na przestrzeni ostatnich kwartałów, a właściwie już nawet lat, Apple przyzwyczaiło wszystkich do tego, że nieustannie podkręca wyniki sprzedaży i zarabia coraz więcej pieniędzy. Teraz korporacja może się stać ofiarą własnego sukcesu – rozpieszczeni akcjonariusze mogą mieć poważny problem z przyswojeniem wiadomości, iż wyniki są bardzo dobre, a nie rewelacyjne (to oczywiście „gdybanie” – trudno dzisiaj określić, ile Apple zarobi w tym kwartale i w roku 2013). Być może jednak przyda im się zimny prysznic, by uzmysłowić wszystkim, że każda firma funkcjonuje wewnątrz większego organizmu i podlega konkretnym zjawiskom. Tego po prostu nie da się obejść. Wróćmy jednak do samych smartfonów.

Rozpieszczeni akcjonariusze mogą mieć poważny problem z przyswojeniem wiadomości, iż wyniki są bardzo dobre, a nie rewelacyjne.

Apple od jakiegoś czasu powtarza, że krajem kluczowym dla całego rynku mobilnego stają się Chiny i to na nich trzeba skoncentrować swoją uwagę. Tim Cook wspominał o tym kilkukrotnie i należałoby się spodziewać, ze korporacja poczyni jakieś szczególne starania, by zadomowić się w Państwie Środka już na początku boomu mobilnego w najludniejszym kraju świata. Póki co, można jednak odnieść wrażenie, ze Apple nie do końca rozumie własne słowa. Agencja Reuters poinformowała jakiś czas temu (powoływali się na dane IDC), że amerykański gigant spadł na szóste miejsce (spadek o dwie pozycje) wśród największych producentów smartofnów na rynku chińskim. Nie ulega wątpliwości, iż jest to młody rynek, na którym wielkim powodzeniem cieszą się słuchawki z niższej i średniej półki cenowej (a tych w ofercie Apple po prostu nie ma), ale szóste miejsce to słaby wynik.

Informacją, która uwypukliła swoistą niemoc Apple na rynku chińskim, była ta, dotycząca sukcesu Nokii. Fińska firma od kilku dobrych lat nie radzi sobie w sektorze mobilnym i niektórzy spisali ją już na straty, a jednak udało im się podpisać umowę z największym chińskim operatorem – China Mobile. Na tamtejszy rynek trafi zmodyfikowana wersja smartfonu Lumia 920, czyli Lumia 920T – model ze wsparciem dla standardu TD-SCDMA. iPhone 5 nie obsługuje tego standardu i Apple jest skazane na współpracę z mniejszymi operatorami (China Unicom oraz Chin Telecom). Fakt, iż Amerykanie na dobrą sprawę oddali Finom bardzo perspektywiczny rynek, musiał wywołać poruszenie wśród inwestorów (te doniesienia były jedną z przyczyn wspomnianego we wstępie spadku kapitalizacji). Ostatecznie China Mobile będzie zapewne współpracować z Apple, ale nie wiadomo kiedy to nastąpi i jakie ruchy wykona do tego czasu konkurencja, która pewnie nie zamierza czekać na producenta z Cupertino.

Informacją, która uwypukliła niemoc Apple, była ta, dotycząca sukcesu Nokii.

Skoro wspominamy już o Nokii, to warto odnotować, że w rankingu serwisu Gizmodo, w którym znalazły się najważniejsze smartfony 2012 roku, słuchawka Lumia 920 uplasowała się na drugiej pozycji (za Samsungiem Galaxy S III) i wyprzedziła w zestawieniu flagowca Apple. Trzecia pozycja to dobre miejsce, ale korporacja z Cupertino raczej nie przywykła do takich wyników (zwłaszcza, że Lumia 920 wygrała też w zestawieniu, w którym głosy oddawali użytkownicy).

Spróbujmy jednak podejść do sprawy optymistycznie i uznajmy, że gorsza passa może się przytrafić każdemu (co jest oczywiście prawdą) i Apple wyczerpało już limit potknięć – teraz może już być tylko lepiej. Tym samym, następcą iPhone’a 5 powinien być innowacyjny model nr 6. Plotki wskazują jednak na zupełnie inny scenariusz – ponoć za pół roku zobaczymy smartfon 5S, który zostanie wyposażony w lepszy wyświetlacz i bardziej dopracowana kamerę, sensowniejszą baterię oraz wsparcie dla technologii NFC (to chyba największy minus iPhone’a 5 – brak wsparcia dla NFC). Smartfon miałby się pojawić w kilku wersjach kolorystycznych, co z jednej strony przywodzi na myśl ostatniego iPoda, a z drugiej, barwne modele HTC i Nokii.

Nokia Lumia 920 / Fot. Producent

To jednak nie koniec rewelacji – Apple miałoby wypuszczać dwa modele w ciągu roku (jeden główny i jeden z literką S, czyli lekko podrasowana wersja poprzedniej słuchawki). Po co te podchody? Pierwsza odpowiedź, jak nasuwa się na usta jest oczywista: dla zwiększenia zysków. Z Sieci można się jednak dowiedzieć, że celem nadrzędnym byłoby w tym przypadku skupienie się na torpedowaniu działań Samsunga i premier jego flagowców. Osobiście nie wierzę w taki scenariusz, ponieważ na dłuższą metę byłby to strzał nie tylko w stopę, ale wręcz w głowę. Całe zamieszanie wokół kolejnego modelu Apple unaocznia jednak inny problem, który w dużej mierze jest dziełem korporacji z Cupertino.

Ponoć za pół roku zobaczymy smartfon 5S, który zostanie wyposażony w lepszy wyświetlacz i bardziej dopracowana kamerę, sensowniejszą baterię oraz wsparcie dla technologii NFC.

Jakiś czas temu decydenci firmy żalili się, że plotki na temat ich sprzętu, wyników i planów źle wpływają na rozwój korporacji. Prawda jest jednak taka, iż sami się do tego przyczynili, ponieważ stworzyli system, w którym wszystkie informacje są obwarowane klauzulą tajności. A to prowokuje innych do tworzenia pogłosek i wszelkiego typu spekulacji. Pozostałe firmy wzięły przykład z Apple i postanowiły utrzymywać dane na temat urządzeń w tajemnicy (z lepszym lub gorszym skutkiem), ale rynek jakoś sobie z tym poradził – tworzy własne (wirtualne) produkty, a potem czeka na potwierdzenie domysłów lub ich rozwianie. Taki scenariusz obserwujemy właśnie w przypadku domniemanego iPhone’a 5S i z pewnością nie przysłuży się on gigantowi z Cupertino.

W kwestii smartfonów pojawia się jeszcze jeden ważny motyw – tani iPhone. Wedle różnych wersji taki sprzęt miałby kosztować od 150 do 250 dolarów. Decydentom firmy ponoć cały czas chodzi po głowie stworzenie „słuchawki dla ludu”, która z miejsca stałaby się hitem, ponieważ każdy chciałby się pochwalić logo amerykańskiej korporacji. Sęk w tym, że producent raczej nie zarabiałby kokosów na takim produkcie – marża nie byłaby w tym przypadku tak duża, jak ma to miejsce w chwili obecnej. Jest jeszcze jedno ważne „ale”. Oddani klienci, którzy do tej pory czuli się wyjątkowi, ponieważ inwestowali w towar ekskluzywny, nagle poczuliby się oszukani – produkty ich ukochanej firmy stałyby się powszechnie dostępne, a to czyni ją już mniej atrakcyjną.

Zostawmy na jakiś czas sprzęt i rzućmy okiem na inne kwestie, które mogą mieć wpływ na obecną cenę akcji i kondycję firmy w przyszłości.

Pracownicy – to oni stanowią o sile firmy

Nie chodzi tu o wszystkich pracowników amerykańskiego giganta, lecz top menedżerów firmy – to oni opracowują strategię rozwoju korporacji i to od nich w dużej mierze zależą wahania kursu papierów wartościowych. Jakiś czas temu pisałem o przetasowaniach personalnych w wielkich korporacjach i wspominałem wówczas Scotta Forstalla. Jeden z najważniejszych pracowników Apple został niedawno zdegradowany, a w przyszłym roku zapewne pożegna się z firmą. Pracę straciło także kilku innych ważnych menedżerów. Nie będę jeszcze raz opisywał całej historii – odsyłam do wspomnianego tekstu. Warto jednak zauważyć, że bez Steve’a Jobsa firma przestała być monolitem.

Oddani klienci, którzy do tej pory czuli się wyjątkowi, ponieważ inwestowali w towar ekskluzywny, nagle poczuliby się oszukani.

Kłótnie między top menedżerami zdarzały się zapewne wcześniej, ale współtwórca Apple jakoś zapobiegał ich eskalacji. Teraz rozpoczynają się wewnętrzne rozgrywki, roszady i kłótnie na temat tego, kto i jaką władzę powinien posiadać. Jeżeli do uspokojenia sprawy nie wystarczy zwolnienie kilku osób i problem się nasili, to można założyć, że nie przyniesie on nic dobrego. Historia uczy, iż silny organizm łatwiej jest zniszczyć od środka, niż atakując go z zewnątrz.

Omawiając kwestię pracowników można jeszcze wspomnieć o wyprzedawaniu przez nich papierów wartościowych Apple. Przed spadkiem ceny akcji firmy dwóch ważnych menedżerów korporacji – Eddy Cue oraz Bob Mansfield – sprzedało pokaźne ich pakiety. Nie należy oczyścicie zarzucać panom, że zrobili coś złego, bo każdy ma prawo robić ze swoją własnością to, co mu się podoba, ale trzeba przyznać, iż mogli się oni przysłużyć do spotęgowania spadków. Gdy akcjonariusze dowiedzieli się, że dwie ważne persony Apple sprzedają akcje za miliony dolarów, to zadali sobie pewnie pytanie o powód takiej decyzji. A o panikę na giełdzie nie jest przecież tak trudno.

Problem z mapami to ewenement?

Wypadek przy pracy może się zdarzyć każdemu. Jednak za czasów rządów Steve’a Jobsa przytrafiały się one dość rzadko i były szybko eliminowane. Legendarny CEO dążył do perfekcji w każdym segmencie działalności swojego imperium i wymagał od pracowników, by tworzyli produkty idealne (oczywiście, dla każdego ideał oznacza co innego). Po śmierci Jobsa coś się chyba zmieniło w tym temacie i podejście do niektórych kwestii wygląda już trochę inaczej.

Sztandarowym przykładem są tu słynne już Mapy dla iOS, ale na tym sprawa się nie kończy. Można sobie wyobrazić, że za rządów „wizjonera z Cupertino”, jak niektórzy zwykli nazywać Jobsa, Apple wypuszcza na rynek wadliwą aplikację, ale trudno sobie wyobrazić, by próby jej udoskonalenia, szukanie winnych i odwracanie uwagi od swojej wpadki dość szybko nabrały znamion farsy. To zapewne ubodło wielu klientów, którzy płacili za perfekcję. Jej brak poważnie wpływa na wizerunek Apple i stawia firmę na równi z innymi producentami. Nie chodzi zatem o same mapy, ale o to, czy było to odosobnione potknięcie, czy zapowiedź głębszych problemów.

Mapy Apple stały się przedmiotem kpin / zrzut ekranu: cultofmac.com

Spory patentowe to zły pomysł

Wojny patentowe to dla Apple chleb powszedni. Spory prowadzone są z różnymi firmami w różnych krajach. Najgłośniejsza jest oczywiście walka z Samsungiem. Nie ulega wątpliwości, że w tej kwestii winne są obie strony (choć trudno dojść do takiego wniosku, gdy rzuci się okiem np. na wyrok sądu w USA), a gra toczy się o wielkie pieniądze. Z jednej strony, nie powinno nas dziwić, że Apple przy użyciu kancelarii prawnych i niedoskonałości prawa patentowego, chce zadbać o swoje interesy. Trzeba mieć jednak na uwadze, że każdy kij ma dwa końce.

Wojny patentowe mogą działać na niekorzyść Apple / Fot. Junial Enterprises, Fotolia

Korporacja zraża do siebie kolejnych graczy z branży IT i coraz odważniej rozgrywa mecz na tym polu. Firma ostatnio podpisała umowę licencyjną z HTC i zainteresowała tym wydarzeniem Samsunga – jeśli okaże się, że dotyczy ona technologii, których wcześniej gigant z Cupertino nie chciał licencjonować Koreańczykom, to mogą mieć poważny problem i trudno będzie im to wytłumaczyć. Podsycanie konfliktu z Samsungiem w dalszej perspektywie może zaszkodzić obu tym firmom i Apple już niejednokrotnie mogło się przekonać, że poleganie na innych dostawcach komponentów jest dość ryzykownym pomysłem. Skoro jednak doszli do wniosku, że konfrontacja jest najrozsądniejszym rozwiązaniem, to chyba nie ma sensu polemizować z tą decyzją.

Co dalej?

Można powiedzieć, że jest to pytanie za co najmniej 100 punktów. Najprostsza odpowiedź brzmi następująco: trzeba tworzyć dobre produkty. Pojawia się jednak kolejna kwestia: czy wystarczy konstruować nowe wersje już istniejących urządzeń, czy korporacja musi wejść do kolejnego sektora? Rośnie liczba osób, które uważają, że drugie rozwiązanie jest nieuniknione i Apple prędzej czy później będzie musiało zawitać np. do segmentu TV.

Korporacja zraża do siebie kolejnych graczy z branży IT.

Nie jest to nowy pomysł i głośno mówiono o nim jeszcze za życia Steve’a Jobsa. Do idei tej wrócił niedawno Tim Cook. Stwierdził on w wywiadzie, że „dzisiejsza telewizja jest reliktem przeszłości”. Ponoć kiedy włącza telewizor w domu, to ma wrażenie jakby się przenosił w przeszłość o 20-30 lat. Jednocześnie dodał, że ten sektor stwarza wielkie możliwości, ale nie może powiedzieć nic więcej. To jednak wystarczyło, by znów zaczęto spekulować nad telewizorem z logo nadgryzionego jabłka. Dość szybko pojawiły się pogłoski, iż Apple, Foxconn i Sharp już pracują nad sprzętem tego typu i należy się go spodziewać na rynku w drugiej połowie 2013 roku.

Rodzina produktów Apple zostanie niedługo rozbudowana o TV? / Fot. Producent

Już dzisiaj można założyć, że taki produkt byłby hitem. Po pierwsze, mógłby ciekawie uzupełnić obecną ofertę produktów Apple i doskonale wykorzystać technologie firmy, a po drugie, z pewnością wpłynąłby on na cały rynek i zmotywował pozostałych producentów do wytężonej pracy nad ulepszaniem swoich telewizorów. Interaktywne urządzenie amerykańskiego producenta z pewnością nie będzie należało do tanich, ale chętni na jego zakup i tak się znajdą, a to powinno rozpędzić Apple tak, jak zrobiły to iPod, iPhone, czy iPad.

Niezwykle ciekawym pomysłem wydaje się przeniesienie części produkcji komputerów Mac z Chin do USA. Proces ten ma być rozpoczęty w przyszłym roku i Apple przeznaczy na niego w pierwszej fazie 100 mln dolarów. Nie oznacza to, że firma będzie sama wytwarzała swoje produkty, ale zleci to amerykańskim firmom, dzięki czemu ich pieniądze zostaną w USA. Ponoć plany korporacji wybiegają dużo dalej i z czasem do Stanów Zjednoczonych może zostać przeniesiona produkcja pozostałych urządzeń. To ważna wiadomość, ponieważ Apple uniezależniałoby się (przynajmniej w pewnym stopniu) od firm po drugiej stronie globu. Dużo istotniejszy jest tu jednak czynnik patriotyczny. Amerykanie byliby bardziej skłonni kupić sprzęt, który nie tylko nie pochodzi z Chin, ale został wyprodukowany na ich ziemi. Trzeba przyznać, że to bardzo sprytne posunięcie.

Niezwykle ciekawym pomysłem wydaje się przeniesienie części produkcji komputerów Mac z Chin do USA.

Niedługo pojawi się film biograficzny prezentujący postać Steve’a Jobsa. Zresztą, będzie to jeden z dwóch filmów o wizjonerze z Cupertino. Z pewnością będzie to niezły stymulator sprzedaży produktów Apple i firma znów zarobi na legendzie jednego ze swoich założycieli. Po jakimś czasie wyczerpią się jednak „prezenty” tego typu i Apple nie będzie się mogło ogrzewać w świetle byłego CEO. Podobnie sprawa wygląda w przypadku rozszerzania grupy odbiorców usług.

Ashton Kutcher w roli Steve'a Jobsa może pomóc Apple / Fot. dailytech.com

Niedawno amerykańska korporacja poszerzyła listę państw, w których można korzystać z iTunes Store. I to powiększył poważnie, bo aż o 56 krajów (tym samym ich liczba wzrosła do 119). Z ekonomicznego punktu widzenia może to być dla Apple dość ważny krok – na usługach w postaci sprzedaży treści firma zarabia całkiem niezłe pieniądze, a poważne rozszerzenie swoich wpływów powinno podkręcić wyniki finansowe. Nie jest to jednak rozwój oparty o innowacyjne rozwiązania, lecz odcinanie kuponów od sprawdzonych rozwiązań.

Po jakimś czasie Apple nie będzie się mogło ogrzewać w świetle byłego CEO.

Apple przydałby się jest powiew świeżości. Firmę bez dwóch zdań należy zaliczyć do grona liderów sektora IT oraz innowatorów tego segmentu gospodarki, ale nadchodzi chyba okres zadyszki amerykańskiego giganta. Potrzebny jest im impuls, który pokaże wszystkim, że korporacja jest w stanie świetnie funkcjonować bez legendarnego CEO. Podążanie obecną drogą, na krótką metę i tak przyniesie im wielomiliardowe zyski, ale z czasem okaże się zapewne kiepską strategią. Czekamy zatem na kolejne posunięcia amerykańskiej korporacji.

Źródła: Bloomberg, CNN, Reuters, Businessweek, Astera, Gizmodo, Compulenta, Onliner, NBC News

Maciej Sikorski

Najnowsze artykuły

  • Artykuły
  • Wiadomość dnia

Gorący tydzień na gsmManiaK. O tym czytaliście jak szaleni #ZimaoHITach

Zapraszam do przeglądu najważniejszych informacji ze świata smartfonów i nie tylko w serii "Zima o…

28 kwietnia 2024
  • Motorola
  • Newsy
  • Telefony

Ex-flagowiec Samsung 256 GB bliski ideału w kapitalnej cenie. Okazja roku?

Samsung Galaxy S23 może być uważany za ideał opłacalnego telefonu dla wielu ManiaKów. Ma bowiem…

28 kwietnia 2024
  • Google
  • Gry i aplikacje
  • Newsy

YouTube ma nowy plan na wciskanie reklam. Będą dosłownie wszędzie

Masz dość reklam na YouTube? Szykuj się na ich podwójną porcję – teraz Google dołoży…

28 kwietnia 2024
  • Infinix
  • Newsy
  • Telefony

Nawet 24 GB RAM, AMOLED 144 Hz i niesamowita wydajność w cenie, która może zachwycić

Infinix GT 20 Pro to niedrogi telefon stworzony z myślą o graczach, który sprawdzi się…

28 kwietnia 2024
  • Co kupić?
  • Telefony
  • Wiadomość dnia

Kup jeden z tych smartfonów i ciesz się spokojem przez lata. Najlepsze w każdych cenach

Szukasz smartfona na lata? W takim razie dobrze trafiłeś. Przygotowałem zestawienie kilku telefonów, które oferują…

28 kwietnia 2024
  • Promocje

Kiedyś kosztował krocie, a dziś kupisz tego potężnego ex-flagowca w cenie średniaka!

Xiaomi 11T Pro to ex-flagowiec Xiaomi, który dostępny jest teraz w Polsce za mniej niż…

28 kwietnia 2024