POCO F7 Ultra / fot. Paweł Gajkowski, gsmManiaK.pl
Xiaomi POCO F7 Ultra to ambitny krok w stronę wyższej półki. Czy „Ultra” znaczy lepszy? Sprawdziliśmy w teście POCO F7 Ultra, czy za 2999 zł faktycznie dostajesz coś wyjątkowego.
Spis treści
Xiaomi POCO F7 Ultra to sprzęt, który na papierze zapowiada się świetnie. To smartfon, który już samą nazwą próbuje przekonać, że należy do grona tych „poważniejszych” graczy. POCO słynie z wywracania rynku do góry nogami, ale kiedy dodajesz do modelu dopisek „Ultra”, podnosisz oczekiwania. Bo przecież „Ultra” ma znaczyć coś więcej – nie tylko szybciej i mocniej, ale też dojrzalej, nowocześniej, może nawet bardziej premium.
Pytanie brzmi: czy POCO rzeczywiście dowiozło? Spędziłem z POCO F7 Ultra kilka dni, testując go w realnych warunkach – bez taryfy ulgowej. Przeglądałem, grałem, fotografowałem, rozmawiałem, a wieczorami ładowałem… albo i nie, bo bateria pozwalała czasem przetrwać dłużej. Zaglądałem w każdy zakątek interfejsu i codziennie zadawałem sobie jedno pytanie: czy to już ten moment, kiedy POCO faktycznie
zasługuje na miano czegoś więcej niż „budżetowego pogromcy flagowców”? Czy POCO F7 Ultra gra już w wyższej lidze, czy tylko sprawnie udaje?
Ostatecznie jednak, gdy porzucimy emocje i spojrzymy chłodnym okiem, zostaje kwestia najważniejsza – ile to wszystko kosztuje. A tutaj POCO F7 Ultra startuje z pułapu 2999 zł. Kwota niebagatelna, ale… też nie z kosmosu, biorąc pod uwagę to, co oferuje. Pytanie tylko, czy to nadal „deal” w stylu POCO, czy już raczej próba wejścia w zupełnie nową ligę – z własnymi zasadami i nowym zestawem kompromisów.
Gdy wziąłem POCO F7 Ultra do ręki, od razu poczułem, że to nie jest kolejny odgrzewany kotlet. Smartfon stylistycznie mocno odcina się od serii F6 – to zupełnie inna bryła, bliższa temu, co oferuje Xiaomi 15. Płaska, chłodna w dotyku ramka i charakterystyczny ciężar – 212 gramów przy sporych wymiarach – sprawiają, że telefon wydaje się masywny i poważny. I choć nie każdy uzna to za zaletę, mnie ta solidność zdecydowanie przekonuje.
Mój wariant testowy to wersja czarna – matowa, nieprzesadna, ale elegancka w swoim minimalizmie. Nie ma tu jaskrawej ekstrawagancji ani krzykliwego logo, które kradnie uwagę. Zamiast tego dostajemy stonowaną, czarną taflę. To dobry kierunek – POCO F7 Ultra przestał być zabawką dla geeków, a stał się urządzeniem, które spokojnie można położyć obok droższego Samsunga czy OnePlusa bez poczucia niższości. Czerń w tym wydaniu nie nudzi – dodaje charakteru i podkreśla techniczny, nowoczesny sznyt konstrukcji.
Nowy projekt modułu aparatu to też krok w dobrą stronę. Pojedynczy, wystający okrąg z trzema obiektywami wygląda bardziej dojrzale niż chaotyczne placki znane z wcześniejszych modeli. Xiaomi odpuściło zabawy w pseudo-futurystyczne formy i postawiło na prostotę – i dobrze, bo to działa. Moduł lekko przesunięty w bok, osadzony na tle czarnej obudowy, wpisuje się w estetykę nowoczesnych urządzeń, które nie muszą krzyczeć, żeby przyciągnąć wzrok.
Miłym zaskoczeniem jest certyfikat IP68 – czyli pełna odporność na kurz i wodę. W tej półce cenowej to nadal rzadkość, a POCO w końcu udowadnia, że chce grać w wyższej lidze. Mam wrażenie, że to pierwszy model tej marki, który można traktować serio nie tylko z powodu specyfikacji, ale też właśnie dzięki przemyślanemu, solidnemu designowi. Bryła jest ciężka i surowa, ale w tym wszystkim zaskakująco… profesjonalna.
Wyświetlacz POCO F7 Ultra – niby znajomy, a jednak lepszy
W kwestii ekranów POCO od lat trzyma dobry poziom, ale F7 Ultra potwierdza, że da się wycisnąć jeszcze więcej z tego, co już dobrze znamy. Mamy tu klasyczny dla marki 6,67-calowy AMOLED w rozdzielczości QHD+, czyli bardzo ostro i bardzo szczegółowo – choć, co zaskakujące, wyższą rozdzielczość trzeba aktywować ręcznie w ustawieniach. Czemu nie jest domyślna? Nie wiem, ale pewnie chodzi o oszczędzanie baterii. Tak czy inaczej, po włączeniu pełnej jakości ekran pokazuje pazur.
Jedną z największych zmian w stosunku do F6 Pro jest jasność – w słoneczny dzień różnicę widać od razu. W trybie HBM ekran F7 Ultra potrafi dobić do 1800 nitów, co sprawia, że nawet w ostrym świetle czy pod gołym niebem wszystko jest dobrze widoczne. To duży skok względem poprzednika. Jasność HDR to już osobna sprawa – choć szczytowe 3200 nitów wygląda na papierze nieźle, to realnie różnice względem F6 Pro są kosmetyczne i zauważalne tylko w specyficznych scenariuszach.
Odwzorowanie kolorów to kolejny atut. W trybie domyślnym ekran prezentuje się bardzo naturalnie – bez sztucznego przesycenia, które jeszcze niedawno było domeną chińskich smartfonów. Dla osób, które nie lubią „cukierkowego” efektu, to świetna wiadomość. Obraz jest realistyczny, kontrast głęboki, a biel nie wpada ani w zieleń, ani w niebieskość. W trybie „żywym” można z kolei podbić intensywność barw, jeśli ktoś lubi bardziej dynamiczny efekt.
POCO F7 Ultra obsługuje odświeżanie 120 Hz – czyli tyle, ile dziś powinno być minimum w każdym telefonie z tej półki. Szkoda tylko, że ekran nie ma technologii LTPO, która pozwala schodzić nawet do 1 Hz i oszczędzać energię. Tutaj wszystko działa albo na pełnych obrotach, albo w klasycznym zakresie automatycznym. Ale czy przeciętny użytkownik zauważy brak LTPO? Szczerze? Raczej nie. A jeśli komuś zależy na 144 Hz – musi iść w kierunku nubii, ale moim zdaniem to już bardziej chwyt marketingowy niż realna przewaga.
Ciekawym dodatkiem jest nowe szkło ochronne, nazwane przez producenta POCO Shield Glass. Xiaomi chwali się, że to ich najtwardsza powłoka w historii. Trudno to jednoznacznie zweryfikować bez testu upadku, ale mam wrażenie, że ekran jest faktycznie solidniejszy niż w modelach sprzed roku. Podczas testów nie złapał ani jednej rysy – a to już coś mówi. Czy w końcu POCO przestało oszczędzać na zabezpieczeniu wyświetlacza?
W segmencie średniej półki coraz trudniej się wyróżnić, dlatego POCO F7 Ultra stara się zaimponować nie tylko wydajnością, ale i zestawem aparatów. Na papierze mamy tu wszystko, czego można by oczekiwać: główny sensor 50 MP, ultraszeroki 32 MP i teleobiektyw 2.5x – coś, co rzadko trafia się w tej klasie cenowej. I muszę przyznać, że ten ostatni element naprawdę robi różnicę. Fotografowanie z użyciem dobrego zoomu optycznego w średniaku? To już brzmi jak awans w hierarchii mobilnej fotografii.
Główny aparat nie jest nowością – to ten sam czujnik Light Fusion 800, który znajdziemy w zeszłorocznym F6 Pro. Ale to nie musi być wada. W codziennym użytkowaniu dostajemy zdjęcia ostre, pełne koloru i dobrze wyważone pod względem ekspozycji. Czy są lepsze smartfony w tej cenie? Pewnie. Ale POCO F7 Ultra nie ma się czego wstydzić, zwłaszcza że wspiera go mocniejsze przetwarzanie obrazu, co widać choćby nocą – detale nie uciekają, a balans bieli nie szaleje.
Najbardziej zaskoczył mnie ultraszerokokątny aparat 32 MP. Przyzwyczaiłem się, że w tańszych telefonach ten obiektyw to tylko marketingowa naklejka, a tu? Kąt szeroki, zdjęcia używalne, czasem z lekkim odchyleniem kolorystycznym, ale daleko im do bylejakości. Nadal to jednak półka niżej niż główny moduł – ostrość spada, a barwy są mniej nasycone. Ale jak na POCO? Jest naprawdę dobrze.
Wróćmy jeszcze do teleobiektywu – ten 2.5x zoom robi robotę. To nie jest tylko cyfrowa zabawa z wycinaniem fragmentu zdjęcia. Ten obiektyw pozwala złapać inny kadr, przybliżyć obiekt bez utraty jakości i – co ważne – bez frustracji. Nawet przy 5x efekty są więcej niż zadowalające. To pierwszy raz, kiedy w telefonie POCO naprawdę czułem, że mam trzy różne spojrzenia na scenę, a nie trzy różne sposoby na to samo.
Aparat do selfie to kolejny punkt, który POCO F7 Ultra może zapisać po stronie plusów. Matryca 32 MP, sensowne odwzorowanie kolorów skóry i niezłe tło w trybie portretowym – w tej cenie to już coś. Jasne, nie dostaniemy tu cudów HDR ani detali jak z lustrzanki, ale do Insta czy czatu wideo zupełnie wystarczy. Czasem potrafi trochę prześwietlić jasne partie, ale da się z tym żyć.
Na papierze POCO F7 Ultra wygląda jak marzenie entuzjasty wydajności — Snapdragon 8 Elite, autorski układ VisionBoost D7, a do tego 12 lub 16 GB RAM i aż 512 GB pamięci masowej typu UFS 4.1. Tylko że… papier często nie pokazuje całej prawdy. W rzeczywistości ten model mocno mnie zaskoczył – i nie zawsze w pozytywnym sensie.
Choć procesor jest topowy, a cyferki robią wrażenie, POCO F7 Ultra nie przeskakuje konkurencji tak, jak sugeruje dopisek Ultra w nazwie. Testy Geekbench 6 pokazują dość przeciętne liczby i nijak ma się na tle ASUSa ROG Phone 9 Pro. Czy to znaczy, że POCO to przereklamowany średniak? Nie do końca.
W codziennym użytkowaniu nie miałem powodów do narzekań. Interfejs śmiga, gry działają płynnie, a Genshin Impact odpala się bez czkawki, nawet z maksymalnymi teksturami. I to jest właśnie ten paradoks – benchmarki swoje, rzeczywistość swoje. Może to kwestia optymalizacji? Może throttlingu? Nie wykluczam też ograniczeń termicznych – telefon jest smukły, ale potrafi się nagrzać.
RAM robi robotę – 16 GB LPDDR5x w testowanym egzemplarzu to zapas na dłuższy czas, a nawet podstawowe 12 GB to poziom flagowców Samsunga. Duży plus też za szybkie pamięci i wariant 512 GB – tu POCO naprawdę nie ma się czego wstydzić.
Ale z kolei – oprogramowanie. HyperOS 2 wygląda jak coś, co wyszło spod ręki działu marketingu, który nigdy nie rozmawiał z żadnym użytkownikiem. Interfejs jest szybki i płynny, ale przesadnie przeładowany. Ilość aplikacji startowych i „funkcji” przypomina mi czasy MIUI sprzed dekady – tyle że teraz dodano do tego pakiet TikTok, Booking i LinkedIn.
Doceniam, że Xiaomi próbuje nadążyć za trendami – sztuczna inteligencja ma tu swoją przestrzeń. Ale z praktycznego punktu widzenia – AI jest, bo musi być. Niektóre funkcje trzeba ręcznie doinstalować, inne są głęboko ukryte w ustawieniach, a całość nie ma startu do Google czy Samsunga. Nawet zwykła edycja zdjęcia z pomocą AI wymaga niepotrzebnych kombinacji.
Na plus wypada fakt, że POCO F7 Ultra wspiera Google Circle to Search i ma dostęp do Gemini. Tyle że te funkcje są dostępne też w konkurencyjnych modelach – nie są więc żadnym wyróżnikiem. POCO Launcher? Niby jest, ale i tak czuję się, jakbym obsługiwał kolejną iterację MIUI z nieco zmienioną skórką. To system, który daje wolność, ale przytłacza od pierwszego kliknięcia.
Jeśli chodzi o długość wsparcia, mamy cztery aktualizacje Androida i sześć lat poprawek bezpieczeństwa. Brzmi nieźle, ale na tle Google, Samsunga czy nawet POCO wypada blado. Dla porównania – Galaxy S25 dostaje siedem lat wsparcia. W świecie, gdzie telefony są coraz droższe, długość aktualizacji staje się jednym z kluczowych argumentów zakupowych.
Mimo wszystko, z tym całym bałaganem na pokładzie, POCO F7 Ultra nadal pozostaje jednym z najciekawszych telefonów dla tych, którzy szukają surowej mocy w niższej cenie. Gdyby tylko Xiaomi pozwoliło użytkownikowi na więcej decyzyjności już na starcie – ten sprzęt byłby blisko ideału.
5300 mAh może dziś nie robić aż takiego wrażenia, ale w praktyce POCO F7 Ultra pokazuje, że to nadal bardzo solidny zapas energii. Jasne, OnePlus 13R i nubia Z70 Ultra oferują więcej – bo nawet do 6000 mAh – ale F7 Ultra nadrabia świetną optymalizacją. Przy moim codziennym użytkowaniu, gdzie ekran świeci średnio przez cztery godziny dziennie, pod wieczór zostawało mi około 50% baterii. To spokojnie wystarczyłoby na drugi dzień bez sięgania po ładowarkę. A skoro o ładowaniu mowa – 120 W HyperCharge to wciąż ligowa czołówka.
Szkoda tylko, że ładowarka nie zawsze znajduje się w zestawie. Jeśli ktoś nie załapał się na promocję, będzie musiał dokupić ją osobno. Ja miałem okazję ładować F7 Ultra oryginalną, 120-watową ładowarką i efekty były znakomite: od zera do połowy w 15 minut, a pełne naładowanie w nieco ponad pół godziny. To jedna z tych funkcji, które realnie zmieniają sposób, w jaki korzystam ze smartfona – po prostu przestaję martwić się o czas ładowania.
Dźwięk? Jest poprawnie, choć bez fajerwerków. Mamy głośniki stereo, certyfikację Hi-Res Audio i wsparcie dla Dolby Atmos, ale wrażenia są raczej ze średniej półki. Brakuje tej głębi i separacji dźwięków, które mają najlepsi w tej klasie. Czy jest źle? Nie, tragedii nie ma – w grach i podczas oglądania filmów wszystko działa przyzwoicie. Ale jeśli ktoś liczy na efekt „wow”, to powinien jednak sięgnąć po dobre słuchawki – na szczęście wsparcie dla kodeków audio jest szerokie i bezprzewodowo można wycisnąć z F7 Ultra naprawdę wiele.
Zresztą w kwestii bezprzewodowej komunikacji POCO daje z siebie dużo. Bluetooth 6.0, pełna lista kodeków audio (LDAC, LHDC 5.0, AptX HD i inne), NFC, obsługa dwóch kart nano SIM i potężna specyfikacja Wi-Fi 7. Jest tylko jedno zaskakujące „ale” – brak eSIM. W 2025 roku, gdy coraz więcej osób korzysta z tej formy, zwłaszcza w podróży, to dziwna luka. W codziennym użytkowaniu nie jest to dramat, ale dla niektórych może to być czynnik decydujący o zakupie.
Do nawigacji również trudno się przyczepić. POCO F7 Ultra obsługuje szeroki zestaw systemów satelitarnych – od GPS i Galileo po NavIC – i łapie sygnał błyskawicznie. Nawet w gęstej zabudowie lokalizacja jest dokładna, co w połączeniu z niezawodnym Wi-Fi Direct i wsparciem dla MU-MIMO 8×8 daje spore możliwości dla osób intensywnie korzystających z internetu i map.
Na koniec warto wspomnieć o biometrii. POCO zastosowało ultradźwiękowy czytnik linii papilarnych w ekranie – i jest to jeden z tych elementów, który działa dokładnie tak, jak powinien. Szybko, bezbłędnie i co najważniejsze – został umieszczony na odpowiedniej wysokości. Nie trzeba się gimnastykować ani szukać go wzrokiem. To drobiazg, ale pokazuje, że Xiaomi jednak słucha użytkowników.
Jeśli spojrzymy na POCO F7 Ultra przez pryzmat tego, co oferuje w codziennym użytkowaniu, to mamy do czynienia ze smartfonem, który naprawdę robi dobre pierwsze (i drugie) wrażenie. Topowa wydajność, świetna bateria z ekspresowym ładowaniem i ekran z najwyższej półki – to zestaw, który u konkurencji często kosztuje kilkaset złotych więcej. Nawet jeśli nie wszystko tu jest „Ultra”, to w kluczowych obszarach ten telefon potrafi zaskoczyć in plus. Wydajność? Flagowa. Czas pracy na jednym ładowaniu? Bardzo dobry. Ładowanie? Jedno z najszybszych na rynku.
Oczywiście – jak w każdym przypadku – nie obyło się bez kompromisów. Brakuje obsługi eSIM, a głośniki mimo certyfikacji Hi-Res i wsparcia Dolby Atmos nie powalają. To raczej przyzwoite stereo z segmentu wyższej średniej półki, a nie sprzęt flagowego kalibru. Czytnik linii papilarnych działa sprawnie, ale to minimum, jakiego oczekujemy w 2025 roku. Nie ma tu też ładowarki w zestawie. Widać, że POCO idzie w stronę bardziej poważnej marki, ale to oznacza też poważniejsze ograniczenia.
Dla wielu kluczowe będzie to, że POCO F7 Ultra balansuje między kategoriami – to nie jest już tani zabójca flagowców, ale jeszcze nie pełnoprawny flagowiec. To sprzęt dla świadomych użytkowników, którzy wiedzą, czego chcą: potężnej mocy, solidnej baterii, świetnego wyświetlacza i dużej elastyczności w codziennej pracy, ale jednocześnie są w stanie przymknąć oko na brak kilku dodatków. Jeśli nie potrzebujesz eSIM, a kwestia audio nie jest dla ciebie priorytetem – możesz być naprawdę zadowolony.
Czy więc warto kupić POCO F7 Ultra? Jeśli Twoje priorytety to szybkość, czas pracy i ekran, a jednocześnie nie chcesz przepłacać za logo konkurencji, to zdecydowanie tak. POCO F7 Ultra to telefon, który potrafi sprawiać wrażenie flagowca – nawet jeśli nie jest nim w każdym calu. A że robi to za niecałe 3 tysiące złotych, trudno nie uznać go za jedną z ciekawszych propozycji tego roku.
ZALETY
|
WADY
|
Na stronie mogą występować linki afiliacyjne lub reklamowe.
OnePlus 14 i Oppo Find X9 dostaną nowy teleobiektyw. Aparat o wysokiej rozdzielczości nie będzie…
Premiera już zaraz, więc przecieki się nasilają. Do sieci wyciekła cena Samsung Galaxy S25 Edge…
OnePlus szykuje swoją odpowiedź na flagowe tablety konkurencji. Nadchodzący model OnePlus Pad 2 Pro otrzyma…
Nowy komunikat od Santander powinien zaalarmować wszystkich klientów instytucji. Bank bowiem już od jakiegoś czasu…
Interaktywna przygodówka grozy – The Casting of Frank Stone od twórców Untill Dawn trafiło na…
Premiera realme GT 7T już za dwa tygodnie, a my nadal nie znamy najważniejszego szczegółu…