Składany sprzęt mobilny, tablety z klocków, smartfony modułowe – pomysły tego typu pojawiają się w branży mobilnej już od kilku lat. Mają wielu fanów oczekujących realizacji projektów, ale nie brakuje również krytyków. Ci ostatni przekonują, że takie koncepty nie zostaną zrealizowane, a nawet jeśli będzie inaczej, to nie doczekają się zainteresowania klientów. Pojawia się zatem pytanie: modułowy sprzęt mobilny to hit czy kit?
Koncepcja modułowych smartfonów czy tabletów bez wątpienia ma swoje zalety. Wystarczy wspomnieć oszczędności, jakie mógłby osiągnąć użytkownik (zamiast całego urządzenia wymienia się jego część, by odświeżyć sprzęt), kwestie ekologiczne (mniej elektrośmieci oraz mniejsze zużycie cennych surowców – np. metali kolorowych), można, a nawet należy wspomnieć o zagadnieniu personalizacji: klient dostosowuje produkt do swoich potrzeb – także na poziomie sprzętowym. To wszystko brzmi naprawdę ciekawie i może pobudzać wyobraźnię. Zwłaszcza, gdy designerzy, producenci oraz zwykli zapaleńcy pokażą prototyp takiego urządzenia.
Pomysłów nie brakuje – od zapaleńców po wielkie firmy
Miesiąc temu w Las Vegas odbyła się jedna z największych imprez technologicznych roku – CES. Wśród wielu firm, które pojawiły się w światowej stolicy hazardu, znalazło się także ZTE. Chiński gracz zaprezentował w USA m.in. prototyp dość nietypowego smartfonu o nazwie Eco-Mobius. Czym niezwykłym wyróżnia się ów model na tle konkurencji? Otóż mamy do czynienia ze sprzętem, który umożliwia użytkownikowi sporą ingerencję w specyfikację techniczną. Urządzenie ma modułową budowę i można wymienić jego procesor, RAM czy aparat. Pisząc krótko: można w domowym zaciszu skroić smartfon na miarę swoich potrzeb i swojego budżetu, a potem dokonywać w nim odpowiednich zmian. Brzmi ciekawie?
Póki co mówimy oczywiście o projekcie – do realizacji droga daleka. Korporacja ZTE zapewne nie wprowadzi tego urządzenia do swojej oferty w najbliższym czasie. Być może nigdy się to nie stanie. Warto jednak wspomnieć o samym pomyśle i jednocześnie mieć na uwadze, iż nie są to pierwsze kroki na drodze do modułowego sprzętu. We wrześniu roku 2012 zrobiło się głośno o pewnym młodym inżynierze, który również miał wizję wymiennych części w sprzęcie mobilnym. Navarre Bartz, bo to o nim mowa, postanowił podzielić płytę główną w tabletach na dwie części. Po co? By móc w prosty sposób wymienić przynajmniej część komponentów znajdujących się w urządzeniu.
Bartz chciał na jednej z płyt umieścić elementy, które nie wymagałyby częstego odświeżania. Wystarczy wspomnieć o modułach GPS, Bluetooth oraz Wi-Fi. Na drugiej płycie miałyby się znaleźć podzespoły, które mogą się szybciej zestarzeć (z technologicznego punktu widzenia). Tam trafiłyby np. procesor oraz pamięci. W efekcie użytkownik mógłby poprawiać możliwości swojego tabletu i posiadać nowoczesne urządzenie bez konieczności inwestowania w nowy model. Koszty byłyby znacznie niższe, bo przecież mowa o remoncie, a nie o zakupie nowego produktu. W teorii taki remont miałby być tańszy. I oczywiście bardziej ekologiczny.
Przywołany przed momentem Bartz nie był odosobniony w swoim pomyśle – projekt modułowych tabletów przedstawiała także firma Rhombus Tech promująca koncept Embedded Open Modular Architecture. I znów mamy ideę „klocków”, z których użytkownik mógłby składać swój sprzęt i wymienić np. procesor, gdy stwierdzi, że czas obecnie używanego komponentu po prostu przeminął. Przypomina to oczywiście motyw, jaki znamy z komputerów stacjonarnych – w ich przypadku odświeżanie sprzętu jest możliwe i praktykowane przez część użytkowników. Teraz wystarczy znaleźć rozwiązania, które pozwolą szybko i łatwo remontować, unowocześniać tablety oraz smartfony.
Szukanie takich rozwiązań nie jest ani proste, ani tanie, a do tego nikt nie jest w stanie zagwarantować, że finalny produkt uda się wprowadzić na rynek, spopularyzować i zrobić z tego biznes. Poczynania inżyniera zapaleńca i mało znanej firmy to ciekawy materiał na wpis w serwisie technologicznym, ale niekoniecznie magnes przyciągający inwestorów i wsparcie marketingowe, techniczne czy patentowe. W takich rozgrywkach potrzebni są zazwyczaj znacznie więksi gracze. Na polu pojawiło się ZTE, co już w pewnym stopniu zmienia sytuację i motywuje konkurencję do działania, a przynajmniej do obserwowania tego kierunku rozwoju branży mobilnej. Warto jednak pamiętać, że chiński producent nie był pierwszą większa firmą, która zrobiła szum wokół koncepcji modułowego sprzętu. Zagadnienie to kojarzone jest dzisiaj przede wszystkim z Motorolą.
Phonebloks, Motorola i Google
Nim przejdę do Motoroli, przywołam projekt Phonebloks, który kilka miesięcy temu wzbudził spore emocje w Sieci. Wiele wyjaśni poniższy film:
Idea wydaje się prosta: jest baza, a na niej budowany jest wymarzony smartfon. Chcesz robić zdjęcia swoim telefonem i zależy ci na dobrym aparacie? To zainwestuj w dobry moduł fotograficzny. Zamierzasz używać smartfonu głównie do dzwonienia i raz na jakiś czas do surfowania po Sieci? Powinieneś postawić na pojemną baterię. Głównie gry? Mocny procesor trafia do smartfonu. Klient osiąga personalizację, może w każdej chwili dokonać zmian, ewentualna awaria jednego komponentu nie oznacza bardzo kosztownego remontu lub konieczności zainwestowania w nowy sprzęt. Pomysł idealny. A przynajmniej bardzo dobry. Na tyle dobry, że równolegle pracowała nad nim amerykańska Motorola należąca wówczas do Google.
Krótko po zaprezentowaniu pomysłu Phonebloks, Motorola ogłosiła, iż od pewnego czasu pracuje nad smartfonem modułowym. Projekt o nazwie Ara szybko stał się głośny i komentowany. Oto bowiem za dość niecodziennym pomysłem i marzeniem wielu geeków stanęła Motorola, a za nią wielkie Google. To przecież korporacja tworząca najbardziej rozpowszechniony system mobilny, współpracująca z szeregiem większych i mniejszych producentów sprzętu. Internetowy gigant ma wieli wpływ na rynek, więc mógłby pomóc wspomnianej koncepcji. Na czym dokładnie polega projekt Ara?
Mowa o platformie sprzętowej dającej możliwość konstruowania smartfonów i ich późniejszej modyfikacji. Do projektu miałyby się włączyć inne firmy i powstałby rozbudowany ekosystem gwarantujący klientowi duży wybór podzespołów. Ara w pewnym stopniu byłaby zatem podobna do Androida. To akurat nie powinno dziwić – Google mogłoby w pełni wykorzystać doświadczenie oraz wiedzę zdobywane na przestrzeni ostatnich lat. Mają oprogramowanie, mają pieniądze, mają patenty, mają poligon doświadczalny i zaplecze technologiczne w postaci Motoroli… I tu pojawia się problem, bo tego ostatniego już nie mają – przecież producenta smartfnów sprzedano Lenovo. Producenta sprzedano, ale nie w całości…
Google zachowało w swoich rękach nie tylko zdecydowaną większość patentów, ale też oddział Advanced Technology and Projects Group. Po nazwie można wywnioskować, iż była to część Motoroli opracowująca nowe technologie. Przewodziła jej (i robi to nadal) Regina Dugan, która w przeszłości była szefową DARPA, a potem została zatrudniona przez Google. Część z Was zapewne zdaje bobie sprawę z tego, czym jest DARPA. Pozostałych odeślę do Wikipedii i napiszę jedynie, że to amerykańska agencja rządowa rozwijająca technologie na potrzeby armii. Technologie na miarę przełomu. To już jednak temat na inny wpis.
Póki co zostańmy przy Reginie Dugan oraz przywołanym już oddziale Advanced Technology and Projects Group. Ta jednostka pochwaliła się w przeszłości kilkoma projektami, a jednym z nich jest… Ara. Google nie sprzedało zatem Chińczykom części Motoroli pracującej nad nowymi rozwiązaniami, w tym nad konceptem modułowego smartfonu. Zachowali go w swoich rękach i teraz będzie on integrowany z internetowym gigantem. To brzmi bardzo ciekawie i pobudza wyobraźnię. Z jednej strony, Google rezygnuje z produkcji sprzętu na własną rękę, ale z drugiej strony, jest całkiem prawdopodobne, że będzie kontynuować prace nad modułowymi smartfonami. Ostatecznie, Motorola wcale nie była im do tego potrzebna – Google z pewnością ma potencjał, by zrealizować ten projekt w pojedynkę. Przynajmniej do pewnego momentu.
Biorąc pod uwagę zaangażowanie Motoroli, a teraz już samego Google, można dojść do wniosku, że smartfony modułowe czeka świetlana przyszłość. Oto wielka korporacja realizuje sporą innowację i za jakiś czas uszczęśliwi miliony klientów na całym świecie. Pozostaje zacierać ręce i szykować portfele? Nie do końca.
Od euforii do rzeczywistości. Brutalnej rzeczywistości
Projekty Ara czy Phonebloks mogą pobudzać wyobraźnię. Osoby interesujące się nowinkami technologicznymi i rynkiem IT z pewnością z uwagą czytają doniesienia dotyczące sprzętu modułowego. Może nawet wierzą w to, że za kilka lat (kwartałów?) taki produkt wyląduje w ich kieszeni. Jednak ta rewolucja nie dokona się sama – do gry musieliby wejść producenci i to ci najwięksi. Ktoś napisze: przecież są już Google i ZTE (nie wiem, jak sprawy potoczą się w przypadku Motoroli i czy pod rządami Lenovo firma będzie pracowała nad rozwiązaniami tego typu). Owszem, obie firmy pochwaliły się ciekawymi projektami, ale… pierwsza z nich nie jest (znowu) producentem sprzętu, a druga pokazała prototyp, który trudno uznać za rozwinięty. Nie był to pokaz sił oraz innowacyjności, lecz prawdopodobnie zagrywka marketingowa – o ZTE wspomniano przy okazji wielkiej imprezy technologicznej. I pokazano korporację w bardzo dobrym świetle: to gracz szukający nowych rozwiązań. Niskim kosztem zdobyli rozgłos, za co należy ich pochwalić. W to, że za jakiś czas na rynek trafi sam smartfon ciężko mi uwierzyć.
Producenci wcale nie muszą być zainteresowani projektami typu Ara. Jeżeli nie będzie im się to opłacać, to nie pójdą w tym kierunku. A jeśli już pójdą, to trudno oczekiwać, by przystali na pomysł wielkiego ekosystemu, w którym wykorzystywane przez nich komponenty byłyby kompatybilne ze wszystkimi elementami dostarczanymi przez konkurencję. Google ma problem z fragmentacją Androida, który przez każdego gracza jest adaptowany na swój sposób. W jaki sposób firma miałaby przekonać Samsunga, by współpracował z Lenovo i HTC w kwestii sprzętu? Bo przecież te korporacje musiałyby w jakimś stopniu ze sobą współpracować i iść na kompromisy. Jeżeli tej współpracy nie będzie i każdy producent dostarczy komponenty do złożenia smartfonu, ale tylko ze swoim logo, to projekt staje się mniej atrakcyjny. Co prawda nadal można wybrać pojemniejszą baterię zamiast aparatu, lecz może się to odbić na wydajności sprzętu.
Smartfony stają się coraz bardziej wydajne i to nie ulega wątpliwości. Nie jest to jednak przypadkowe zjawisko – producenci pracują w swych laboratoriach i tworzą urządzenia, które są coraz cieńsze, szybsze, mniej energochłonne i tańsze. Wynika to m.in. z postępującej integracji poszczególnych komponentów. Należy zadać pytanie, czy podobne rezultaty, równie wysoką wydajność uda się osiągnąć, gdy klienci sami zaczną składać smartfony? Zamiast integracji mamy tu dezintegrację. Co z tego, że do sprzętu wrzuci się bardzo dobry procesor czy aparat, gdy inne moduły będą osłabiały ich możliwości. Pojemna bateria może nie zachwycić, gdy skumulowana w niej energia zostanie roztrwoniona przez gorszy procesor i kiepskie połączenie wszystkich elementów. Producenci mogą stworzyć bazę, która będzie niwelowała straty, ale czy osiągnięte zostaną takie wyniki, jak w przypadku zintegrowanych produktów?
Przywoływałem już przykład komputerów stacjonarnych i można oczywiście napisać, że skoro w ich przypadku udało się wyeliminować/osłabić wspomniane przed momentem problemy, to podobnie może być ze smartfonami i tabletami. Warto jednak zwrócić uwagę na inną kwestię: ilu klientów decyduje się na składanie komputerów w domowym zaciszu czy nawet zamawianie w sklepie komputerów o określonej specyfikacji? Liczbowo być może wygląda to całkiem nieźle, ale w ujęciu procentowym mowa o ułamku rynku. Ludzie kupują zazwyczaj gotowe produkty. Bo wygodniej, zazwyczaj taniej, bo nie znają się na sprzęcie oraz nowych technologiach i wolą zdać się na specjalistów. Czyli na producenta i sprzedawcę.
Sprzęt modułowy to ciekawa propozycja, ale dla geeków, a nie przeciętnego klienta. Nawet, gdyby udało się przeskoczyć problemy natury technologicznej i osiągnąć sytuację, w której współpracują ze sobą różni gracze, to ich starania wcale nie musiałyby spotkać się z wielkim zainteresowaniem ze strony klientów. Bo ile osób będzie chciało studiować specyfikacje poszczególnych komponentów, zastanawiać się nad ich współpracą, spoglądać na wyniki testów, łączyć te elementy i, co najważniejsze, brać za to odpowiedzialność? Przecież producent nie odpowie za błędy popełnione przez użytkownika. A ten ostatni zapewne wybierze bezpieczeństwo i święty spokój dodawane do gotowego produktu. Jeśli coś się zepsuje, to pozostaje gwarancja.
Przyznam, iż mam problem z wyobrażeniem sobie rzeszy użytkowników sprzętu mobilnego decydujących się na składanie go we własnym zakresie. Na taki krok zdecydowałoby się grono zapaleńców gustujących w nowinkach technologicznych. Pozostała, olbrzymia część rynku to użytkownicy, których to nie zainteresuje. Zwłaszcza, że sprzęt tanieje i poprawiają się jego parametry. Kto wie, być może za kilka lat stanie się możliwe kupienie taniego urządzenia z dobrym aparatem, wydajną baterią, mocnym procesorem i świetnym wyświetlaczem. Kto będzie wówczas kombinował ze „składakiem”? Skoro już o przyszłości mowa. Dzisiaj mówimy o sprzęcie modułowym, ale jest pewne, iż produkty tego typu nie trafią do sklepów za pół roku. To prawdopodobnie kwestia kilku lat. Trudno przewidzieć, jak będzie wówczas wyglądał rynek smartfonów i tabletów. Być może zaczną się na nim pojawiać naprawdę innowacyjne rozwiązania z elastycznymi smartfonami na czele. Telefon, który można zwinąć i wsadzić do niewielkiej kieszonki z pewnością będzie bardziej kusił niż „smartfon z klocków”.
Sprzęt modułowy to całkiem ciekawa wizja, ale nie należy się spodziewać, by zdominowała ona rynek. A nawet, by zajęła sporą jego część. To raczej ciekawostka niż mapa drogowa dla branży mobilnej. Produkty tego typu wcale nie muszą być tańsze, nie wiadomo, czy wpłyną pozytywnie na ilość produkowanych elektrośmieci. Broni się motyw personalizacji produktu, ale dzisiaj i tak nie jest z tym najgorzej. Zbyt wiele kwestii przemawia na niekorzyść tego rozwiązania, by móc je odbierać w kategoriach zagrożenia dla obecnych zasad funkcjonowania branży. Pomysłu nie można oczywiście definitywnie przekreślać, ale chyba należy wypatrywać innych konceptów na miarę przełomu.
Zainteresował Cię artykuł? Zobacz też inne maniaKalne felietony.
Dzieci nie ma, w kosmosie nie był, nie uprawia alpinistyki ani innych sportów ekstremalnych, za to od lat dzieli się z maniaKalnymi CzytelniKami swoimi przemyśleniami na temat biznesowej strony sektora IT. Teksty Maćka znajdziecie również na łamach bloga Antyweb.
Chcesz podzielić się z nami swoimi przemyśleniami? Pisz na redakcja@techmaniak.pl. Być może i Twój wpis znajdzie się wśród maniaKalnych felietonów.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.