Wrzesień przyniósł nam w tym roku sporo ciekawych wydarzeń na rynku mobilnym: Nokia poinformowała o sprzedaży części swojego biznesu, pojawiły się doniesienia dotyczące przejęcia BlackBerry, korporacja Sony udowodniła, że ma pomysł na rywalizację z konkurencją. Lista jest dość długa, ale na jej szczycie należy chyba umieścić premierę nowych smartfonów Apple oraz szum, jaki towarzyszył temu wydarzeniu. Czy gigant z Cupertino “już się skończył”, jak określiła to część komentatorów?
iPhone 5c i 5s / fot. Apple
Na wstępie zaznaczę, że tekst nie będzie recenzją iPhone’ów 5s oraz 5c, nie skupię się na cenie komponentów użytych do budowy słuchawek, ani na wynikach, jakie urządzenia osiągają w różnego typu testach. Nie zamierzam też porównywać wnikliwie tego sprzętu z flagowcami konkurencji. W takim razie, o czym napiszę? O wyciąganiu z kapelusza pieska i smoka. Spróbuję skomentować tekst, jaki niedawno pojawił się w serwisie wyborcza.biz i odpowiedzieć na pytanie, czy jego Autor – Artur Włodarski – obiektywnie ocenił obecną sytuację, działania i strategię Apple. Najpierw zachęcę oczywisćie do zapoznania się z przywoływanym tekstem: Apple musi wyciągnąć z kapelusza smoka, nie pieska. Czas na komentarz.
iPhone zaprezentowany w roku 2007 był przełomem – trudno się z tym nie zgodzić. Chociaż część zastosowanych w nim rozwiązań była znana wcześniej, to nie ulega wątpliwości, że ekipie z Cupertino udało się zainteresować nimi klientów i przekonać tych ostatnich, że właśnie tego potrzebują. Steve Jobs miał dar przekonywania i elektryzowania tłumów: zainteresował nowym produktem media, analityków, a co najważniejsze odbiorców, którzy zaczęli się ustawiać przed sklepami na kilka dni przed wprowadzeniem smartfonu do sprzedaży. Te kolejki musiały intrygować – zarówno Apple, jak i konkurencję.
Dzisiaj kolejki towarzyszące wprowadzaniu do sprzedaży nowych urządzeń amerykańskiej firmy już tak nie dziwią. Nadal jednak są widoczne – ludzie nie stali przed sklepami tylko po pierwszego iPhone’a. Co więcej, z każdym rokiem klienci ustawiają się przed sklepami coraz wcześniej. Obecnie nie robią tego wyłącznie fani Apple (pojawiły się wątki handlowania miejscami w kolejce, promocji produktu/firmy/organizacji, a nawet chęć zwrócenia na siebie uwagi), ale wciąż nie brakuje osób, które spędzą noc w deszczu, będą walczyć łokciami i znosić inne trudy tylko po to, by jak najszybciej zdobyć telefon. TEN telefon. Od roku 2007 niewiele się pod tym względem zmieniło.
Autor stwierdził w swym tekście, że Steve Jobs wiedział, co robi, gdy wprowadzał na rynek iPhone’a. Można to chyba odczytać jako: był pewien sukcesu nowego produktu. Szef Apple faktycznie sprawiał takie wrażenie i przez lata udawało mu się potwierdzać, że miał rację. Tego, co naprawdę myślał/czuł Jobs przed premierą iPhone’a/iPoda/iPada raczej się nie dowiemy, ale przyjmijmy, że Jobs faktycznie wiedział co robi. Dlaczego tego samego mechanizmu nie stosuje się w przypadku Tima Cooka? Czy obecny CEO nie wie, co robi? Albo wie, ale nie jest do końca przekonany, czy zmierza we właściwym kierunku? Trudno odnieść takie wrażenie – Cook jest opanowany, pewny swego i realizuje z sukcesem plany korporacji. Wbrew temu, co twierdzi Pan Włodarski, tłum nadal szaleje, gdy pojawia się “cudo z kapelusza”.
W tym momencie dochodzimy do bardzo ważnego wątku, na którym zbudowano cały przywoływany przeze mnie artykuł: rozczarowania nowymi smartfonami. Autor pisze:
Zmienił się sztukmistrz, zmieniły króliki. To, co wyciąga z kapelusza Tim Cook, następca Jobsa, bardziej rozczarowuje, niż zaskakuje. O zachwycie raczej nie ma mowy.
Wypada oczywisćie zapytać, kogo rozczarował nowy smartfon? Zdaniem Pana Włodarskiego chyba wszystkich. Po pierwsze napisał, że o zachwycie raczej nie ma mowy, a po drugie dorzucił przykłady na potwierdzenie swojej tezy:
Miałem nadzieję na ucztę dla oczu, a nie odgrzewane gołąbki i hamburgera w firmowym papierku
– napisał jeden z fanów Apple’a po wtorkowej premierze dwóch nowych iPhone’ów.
To nie jest produkt innowacyjny, utrzymany w duchu wcześniejszych urządzeń spod znaku nadgryzionego jabłka. Brak tu efektu »wow «, czegoś świeżego. I paru użytecznych rozwiązań.
– oto najczęstsze opinie o iPhonie 5s.
Jestem rozczarowany. Czego mi brakuje? Funkcji zbliżeniowego transferu danych [NFC], no i większego ekranu.
– mówi miłośnik Apple’owskich telefonów Krzysztof Kurek z Radia ZET.
Faktycznie – po premierze nie brakowało negatywnych opinii na temat nowych smartfonów. Ale nie przypominam sobie wielkiej premiery produktu, która nie wywołałaby dyskusji. Przecież przywoływany przez Autora iPhone pierwszej generacji został skrytykowany przez samego Steve’a Ballmera (ten wątek pojawia się w tekście). Czy drwiny CEO Microsoftu sprawiły, że pierwszy smartfon Apple nagle przestał być ciekawym urządzeniem? Raczej nie. Premiera iPhone’a wywołała skrajnie rożne emocje, ale w przypadku premiery słuchawek 5c i 5s było podobnie.
Gdyby Autor przywoływanego tekstu chciał, to bez trudu znalazłby opinie bardzo przychylne nowym modelom. Co więcej, tymi urządzeniami zachwycało się wielu dziennikarzy i blogerów piszących na co dzień o nowych technologiach. Teksty o pozytywnym lub bardzo pozytywnym wydźwięku publikowano przed 16 września, czyli przed publikacją artykułu Pana Włodarskiego. Skoro znalazło się miejsce na wypowiedź Pana Kurka z Radia ZET, to przecież mogłoby się też znaleźć dla osoby, która dobrze przyjęła nowe produkty. Prawda?
Powyżej przytoczono „najczęstsze opinie o iPhonie 5s”. Nie byłoby problemu ze znalezieniem dla nich przeciwwagi, ale z tego chyba każdy zdaje sobie sprawę. Owszem, w mediach społecznościowych, na forach internetowych i w serwisach/blogach tematycznych pojawiły się słowa krytyki. Wywołały one jednak dyskusję, w której wiele osób broniło poczynań i urządzeń Apple. Inną kwestią jest to, czy opinie na Facebooku i pod tekstem na wyborcza.biz są równoznaczne z tym, jak zagłosują portfelem klienci?
Ponad rok temu chwalono tablety Surface i doceniono pracę Microsoftu. Czy to przełożyło się na sukces finansowy? Raczej nie. Ten sam mechanizm dotyczy korporacji z Cupertino: milion osób może napisać w Sieci, że „Apple się skończyło”, ale w tym samym czasie drugi milion złoży zamówienie na ich nowy sprzęt. Należy oczywiście brać pod uwagę to, jak internauci reagują na konkretne wydarzenia w realnym świecie, ale nie można jedynie na tej podstawie budować obrazu rzeczywistości.
Przywoływany przeze mnie tekst wskazuje jednoznacznie, iż nowe urządzenia Apple nie są innowacyjne. To podobno wtórne, odgrzewane produkty. Zresztą, posłużę się cytatem:
„Odgrzewany gołąbek” to iPhone 5s, czyli obecny okręt flagowy. Z zewnątrz niemal identyczny jak dotychczasowy model. Nowości tu niewiele: system operacyjny iOS7, silniejszy procesor (64-bitowy A7 – pierwszy taki w urządzeniach mobilnych), lepszy aparat z większą matrycą, bardziej żywotna bateria i czytnik linii papilarnych. Ten ostatni ma bronić dostępu do telefonu i ułatwiać autoryzację zakupów, np. w iTunes czy App Store. Jest też mikroprocesor M7 wykrywający, czy, gdzie i jak szybko telefon „się porusza”, mający ułatwić utratę energii wielbicielom joggingu, a zarazem obniżający zużycie energii samego urządzenia.
Słabo, prawda? Teraz jednak zadam pytanie: jakie innowacje wprowadził model iPhone 4S, który tworzono jeszcze pod czujnym okiem Steve’a Jobsa? Jeżeli dobrze sobie przypominam, to był on podobny do poprzednika, poprawiono jego wydajność i dorzucono Siri. Wówczas nie brakowało opinii, że to rewolucja, sprzęt sprzedawał się świetnie. Doceniono Jobsa za jego ostatnie dzieło. Pod adresem Tima Cooka padają zarzuty, że jest zwykłym rzemieślnikiem, który zastąpił artystę. Niech i tak będzie, ale porównując ze sobą smartfony iPhone 4 oraz iPhone 4S można stwierdzić, iż nad nimi także pracował rzemieślnik, a nie artysta. Tam nie było przełomu i zrywających czapki z głów innowacji. A jeżeli były, to w ten sam sposób wypadałoby odbierać iPhone’a 5s.
Pojawia się zarzut braku „efektu wow”. Spory wpływ miał na to jednak szum informacyjny towarzyszący premierze i nowym produktom Apple. Na temat słuchawek wiedzieliśmy bardzo dużo przed prezentacją – w jej trakcie przecieki były po prostu potwierdzane. Jak można zaskoczyć czymś, co przewija się w branżowych doniesieniach od kilku miesięcy/kwartałów? Jestem skłonny stwierdzić, że krytycy Apple zareagowaliby inaczej, gdyby wszystkie „bonusy” nowych słuchawek wyszły na jaw dopiero w trakcie prezentacji. Kilka lat temu przecieków było znacznie mniej i gigant z Cupertino mógł zaskakiwać. Wniosek nasuwa się sam: trzeba uszczelnić system przepływu informacji od etapu projektowania sprzętu do dnia premiery i wszystko wróci do normy. Sprawa nie jest jednak taka prosta.
Na przestrzeni kilku ostatnich lat nasza rzeczywistość zmieniła się w widoczny sposób. Dzisiaj prawie każdy ma jakieś urządzenie mobilne (albo nawet kilka), którym może szybko zrobić dobrej jakości zdjęcie. Osoby pracujące przy nowych produktach wykorzystują ten fakt i sprzedają zdobyte dane. Można zatem wprowadzić większy rygor i surowo karać za przecieki. Przypominam jednak, że Foxconn, czyli jeden z głównych partnerów Apple i jego najważniejszy podwykonawca stosował się do tych wytycznych i był za to ganiony na arenie międzynarodowej. Warunki pracy w fabrykach tego kolosa uległy podobno poprawie, zmniejszono wymagania i presję. To mogło dodać pracownikom (nie tylko Foxconnu – odnosi się też do załóg innych podwykonawców) pewności siebie i sprzyjało przeciekom. Czy azjatycka firma ma wracać do starych metod, byśmy mogli cieszyć się „efektem wow”?
Nie można też wykluczać, że część przecieków jest kontrolowana i inicjowana przez Apple. Niedorzeczne? Wcale nie i da się to wytłumaczyć na kilka sposobów: firma podgrzewa w ten sposób atmosferę wokół sprzetu, sprawia, że cały czas się o niej mówi. To darmowa reklama. Za określone informacje producent może też zyskiwać przychylność dziennikarzy, na opinii których mu zależy. Wspomnę o jeszcze jednej ważnej rzeczy – rok temu wysuwano pod adresem korporacji zarzuty, iż za bardzo utajnia swoje projekty i sama sobie szkodzi: brak pewnej informacji rodzi plotki, a te prowadzą do dezinformacji. Ludzie spodziewają się cudów, a dostają po prostu dobry telefon.
Apple postawiono przed dziwnym wyborem: albo podawać na tacy wszystkie dane w trakcie prac i ucinać plotki, co będzie skutkowało brakiem „efektu wow” albo pomagać w budowaniu mitu, który potem może doprowadzić do katastrofy. Za brak efektu wow i zawiedzione nadzieje odpowiadają w równym stopniu firma, media, analitycy, ale też klienci.
Zostawiam już te kwestie, ponieważ na ich analizę przydałby się osobny wpis. Wracam do przywoływanego artykułu, a ściślej pisząc do opinii na temat iPhone’a 5c. Smartfon zebrał cięgi, ponieważ „jest plastikowy i przypomina mydelniczkę”. Zawsze można jednak wyciągnąć mocniejsze działo i Autor to robi:
Jobs pewnie przewraca się w grobie – to jedna z mniej oryginalnych popremierowych refleksji. Panuje przekonanie, że znany ze stylistycznej pedanterii twórca potęgi Apple’a z pewnością by na to nie pozwolił.
Owo przekonanie faktycznie pojawia się w opiniach krytyków. Ale czy tego samego zdania są wszyscy komentatorzy? Przecież wielu osobom nowy design się podoba. Apple nikogo nie zmusza do kupowania „kolorowej mydelniczki”, lecz daje ludziom wybór. Natomiast opinia, iż Jobs nie pozwoliłby na takie rozwiązanie brzmi, moim skromnym zdaniem, absurdalnie. Osoby zainteresowane tematem zapewne wiedzą, z jakiego materiału były wykonane pierwsze iPhone’y. Steve Jobs wykorzystał w nich m.in. sztuczne tworzywo, czyli plastik. Mamy zatem wizjonera z Cupertino, który stosuje plastik i wizjonera z Cuperrtino, który przewraca się w grobie, bo jego firma do stworzenia obudowy użyła… plastiku. Brzmi logicznie?
Zaraz po śmierci Steve’a Jobsa pojawiły się doniesienia, z których wynikało, że zostawił on swojemu następcy coś w rodzaju testamentu, wskazówek i wytycznych na kolejne lata. Plotki? Może i tak, ale jestem skłonny uwierzyć, że szef Apple faktycznie przygotował firmę na okoliczność swojej śmierci. Poświęcił jej sporą część swojego życia (na dobrą sprawę, to było jego życie) i nie wierzę w to, iż nie planował rozwoju korporacji. Stale pogarszający się stan zdrowia prawdopodobnie skłonił go do informowania pracowników o swojej wizji. Czy to jest pewna informacja? Nie. Ale pewne nie jest też to, że Jobs przewraca się teraz w grobie, ponieważ plastikowy iPhone 5c mógł być jego pomysłem…
Pojawia się też zarzut wysokiej ceny przywołanej „mydelniczki”. Przecież miało być tanio, a tanio nie jest. Apple pogrywa z klientami. Tu pojawia się jednak pytanie: kto przyszył temu urządzeniu łatkę taniego produktu? Apple? Stawiałbym raczej na szeroko pojęty rynek, a zwłaszcza na media. Firma nigdy nie twierdziła, że dostarczy do sklepów smartfon za 100 dolarów bez umowy z operatorem. iPhone 5c jest tańszy od 5s i ta różnica w cenie, zdaniem decydentów Apple, wystarczy. Czy firma, która przyzwyczaiła branżę do sprzedawania produktów klasy premium możne nagle zaoferować coś naprawdę taniego? Może, ale spodziewam się, że to wywołałoby falę krytyki i niewykluczone, iż przysporzyłoby im więcej problemów niż iPhone 5c. Jeżeli ktoś akceptował ceny poprzednich urządzeń Apple, a teraz gani za nią iPhone’a 5c, to powinien się zastanowić czy nie ma rozdwojenia jaźni…
Przedzieram się dalej przez tekst z wyborcza.biz i natrafiam na taki fragment:
Po śmierci Jobsa koncern nie pokazał nic odkrywczego – twierdzi szef dużego serwisu sprzętu elektronicznego. – Jedyną niespodzianką przy premierze iPhone’a 5 była wpadka z mapami [Apple zaserwował klientom żałosną imitację Google Maps]. Za Jobsa – nie do pomyślenia. A teraz? Chyba tylko bezczelnie wysokie ceny „taniego” iPhone’a.
Kwestię „bezczelnie wysokich cen” już poruszyłem. Teraz czas na wpadki. Mapy faktycznie okazały się dla Apple sporym problemem – doszło nawet do tego, że korporacja musiała się tłumaczyć i przepraszać, co u wielu osób wywołało konsternację. Mechanizm był jednak prosty: zawiniłem, więc przepraszam. Pojawiły się głosy, że Jobs by tak nie postąpił. W to akurat jestem skłonny uwierzyć. Ale czy za rządów legendarnego CEO firmie nie przytrafiały się wpadki? A słynny już „uścisk śmierci”, z którego kpiono przez długie miesiące? To odbywało się za plecami Jobsa? W kwestii opinii, iż po śmierci Jobsa koncern nie pokazał nic odkrywczego, odwołam się do poprzednich akapitów i spytam, czy iPhone 4S był odkrywczy? Zresztą, nie odnosi się to jedynie do ostatniego urządzenia, nad którym Jobs pracował osobiście.
Autor przywołuje w tekście postać Hartmuta Esslingera, który stwierdził, że Apple przestał być spółką innowacyjną. Poszedł nawet krok dalej:
Ta firma rozmienia się na drobne. Apogeum innowacyjności miała jakieś siedem-osiem lat temu. A teraz już nie wymyśla, tylko usprawnia.
– twierdzi Esslinger.
Jeżeli firma miała apogeum innowacyjności osiem lat temu, a Jobs nie żyje od dwóch, to wniosek jest prosty: za rządów Jobsa osiągnęli szczyt i za rządów Jobsa zaczęli z niego zjeżdżać. Jak w takim razie mamy odbierać np. iPada? Był genialnym pomysłem, czy nie był? Pojawia się także zarzut (chociaż moim zdaniem trudno odbierać to w takich kategoriach), że Apple obecnie jedynie usprawnia swoje produkty, podczas gdy wcześniej je wymyślała. Tu można zadać pytanie, czy przypadkiem wcześniej Apple nie usprawniało produktów/technologii/rozwiązań innych i nie sprzedawało ich ze swoim logo? Taka opinia nie jest niczym nowym i towarzyszy tej korporacji od lat. W ramach ciekawostki przytoczę jedną z wypowiedzi Jobsa, która od lat jest powtarzana i analizowana:
Picasso had a saying – 'good artists copy, great artists steal' – and we have always been shameless about stealing great ideas.
Jobs nie wstydził się tego, że Apple kradnie dobre pomysły. Nie będę się rozwodził nad tą postawą i poczynaniami firmy, ale zwrócę uwagę na fakt, że Apple nierzadko usprawniało i popularyzowało koncepcje konkurencji. Zmienili dzięki temu rynek i chwała im za to. Nie mogę jednak zgodzić się z opinią, iż okres rządów Jobsa to jedynie pasmo innowacji. Rozwijając wątek innowacyjności można też dodać, że niedawno opublikowano dość prestiżowy ranking Boston Consulting Group, w którym zebrano 50 najbardziej innowacyjnych firm świata. Od roku 2005 pierwsze miejsce zajmuje w nim Apple i nie zmieniło się to po śmierci Jobsa.
Wrócę jeszcze do przywoływanej wcześniej wypowiedzi Pana Kurka, który żałował, że zabrakło funkcji zbliżeniowego transferu danych [NFC], no i większego ekranu. Dorzucę do tego fragment anonimowego krytyka: brak tu czegoś świeżego. I paru użytecznych rozwiązań. Nad “świeżością” nie będę się już rozwodził – ciekawsze jest to, że niezadowoleni odbiorcy domagają się “użytecznych rozwiązań”. Ok, mają do tego pełne prawo, ale czy przypadkiem zarzut braku kilku ważnych elementów w smartfonie/tablecie nie ciąży nad Apple od dobrych kilku lat? To nie jest tak, że one nagle wyparowały. Nie było ich wcześniej i korporacja nie zmienia swojej strategii – jest konsekwentna. Inną sprawą jest to, czy taka polityka im się opłaci. Widać jednak wyraźnie, że producent nie chce reagować na żądania tłumu, lecz samodzielnie kreować ich potrzeby. Usprawniają swoje smartfony, ale nie są kojarzeni z wyścigiem na liczbę rdzeni w procesorze, cali ekranu czy megapikseli w aparacie. Poprawiają te parametry, jednocześnie jednak pokazują, że wielordzeniowy procesor sam w sobie nie jest celem, lecz środkiem do osiągnięcia celu, czyli większej wydajności. Znamienne jest to, że niedawno w tym samym kierunku poszło Google ze smartfonem Moto X.
Motorola Moto X / Fot. Producent
Brak większego wyświetlacza i rozczarowanie Pana Kurka to jedno. Dużo ciekawsze są komentarz Autora przywoływanego tekstu:
Jak wielu liczył na to, że koncern z Cupertino doceni potencjał tkwiący w phabletach – czymś pomiędzy telefonem a tabletem – i pójdzie śladem Samsunga (Galaxy Note – 5,5 cala) lub Sony (Xperia Z Ultra – 6,4 cala) sprzedających się w dziesiątkach milionów sztuk.
oraz fragment, który znajdziemy w dalszej części tekstu:
Koreański koncern to raczej młynarz niż iluzjonista.
Przyznam, że nie do końca rozumiem: Apple ma być firmą „magiczną”, a sposobem na to jest podążanie śladami… młynarza? Tu pojawia się pytanie znane dobrze ze szkoły: co Autor miał na myśli? Te wszystkie smoki, kapelusze, czary mocno wysunęły się na pierwszy plan i zepchnęły logikę w jakiś ciemny zakamarek. Zresztą, to, co Pan Włodarski wyprawia z Samsungiem w przytaczanym teście wymagałoby osobnego komentarza. Nie ma sensu poważnie rozbudowywać wątku, ale kilka kwiatków zawsze można jednak zacytować:
Czy ktoś wie, jak nazywa się szef Samsunga lub jego poprzednik? Nie. Czy ktoś potrafi wymienić nazwy trzech produktów Samsunga niebędących smartfonem? Też nie.
Samsung Galaxy Gear / fot. Samsung
Szefa Samsunga nie będę się czepiał, bo to faktycznie wiedza dla wtajemniczonych. Ale z tymi trzema produktami, to już lekka przesada. Nie, to duża przesada. Azjatycki gigant dostarcza na rynek tyle sprzętu AGD i RTV, że można tą ofertą wyposażyć wielki sklep. Telewizory, lodówki, pralki, odkurzacze, tablety, ostatnio też „inteligentny zegarek” Galaxy Gear – wszędzie sztandarowe produkty rozpoznawane przez klientów. Zakładam, że Autor o tym nie wie, bo nie kupuje ich urządzeń. Znam nawet przyczynę:
Koreański koncern to raczej młynarz niż iluzjonista. Jest dużo mniej wyrazisty, innowacyjny i medialny. Ale pracowity – ma przebogate portfolio – i dochodowy: od 2009 roku jego akcje niezmiennie idą w górę.
Przecież nie ma sensu inwestować w pralkę czy lodówkę „dużo mniej wyrazistego i innowacyjnego producenta”. Wspomnę jedynie, że w przytaczanym już rankingu Boston Consulting Group, Samsung zajął drugie miejsce – za Apple, ale przed Google.
Przyznam, że dziwię się, iż Autor nie poszedł za ciosem i nie przytoczył opinii, wedle której „Apple się skończyło”, a ich miejsce zajął Samsung. To coś w stylu: umarł król, niech żyje król. Korporacja z Korei pokazuje w swoich produktach sporo innowacyjnych, zdaniem niektórych, rozwiązań i można śmiało stwierdzić, że Galaxy S4 nie odbiega pod względem magii od iPhone’a 4S. Nie będę się w to jednak zagłębiał, ponieważ nie do końca zrozumiałem wątek z Samsungiem z przywoływanego tekstu. Podobnie było z giełdowymi doniesieniami – wymagałby one odrębnej analizy, a to niestety poważnie wydłużyłoby tekst. Wspomnę tylko o jednej kwestii. Cytat:
Nie takiego widowiska oczekiwały gawiedź i giełda. Sześć lat temu, gdy świat ujrzał pierwszego smartfona, notowania Apple’a wystrzeliły w górę. Na widok dwóch ostatnich modeli inwestorom puściły nerwy – zaczęli pozbywać się akcji, które w kilka godzin potaniały o dwa procenty.
Czy jest sens porównywać te dwa notowania? iPhone pierwszej generacji otwierał nową gamę produktów, był przełomem, szokiem i dawał nadzieje na spore zyski w przyszłości (także tej dalszej). Kolejne smartfony nie mogły już być taką niespodzianką. Ciekawsze jest to, jak dzisiaj rynek zareagowałby na całkowicie nowy sprzęt z logo Apple (telewizor, zegarek itp.)?
Czytając tekst Pana Włodarskiego doszedłem do wniosku, że to po prostu wielki fan Steve’a Jobsa:
Apple podbił serca i kieszenie klientów nieszablonowymi produktami wymyślanymi przez nieobliczalnego wizjonera. Jobs był nieugięty, nie bał się ryzyka i nie uznawał autorytetów. Więcej uwagi poświęcał płytkom drukowanym niż słupkom sprzedażowym. Naginał rzeczywistość i zarażał entuzjazmem. Lekceważył sondaże i badania fokusowe. Polegał na własnym wyczuciu formy i funkcjonalności. Nie uznawał rutyny i garniturów. Słowem, był przeciwieństwem typowych szefów wielkich koncernów: kalkulujących, roztropnych, żyjących w rytmie wyników kwartalnych i czarujących akcjonariuszy perspektywą stabilnego wzrostu. Takich jak Tim Cook. Różdżka i kapelusz mu nie pasują. Mentalnie bliżej mu do Samsunga.
Z tego opisu wyłania się obraz prawdziwego geniusza, któremu po prostu nie można dorównać. Osobiście cenię Jobsa za jego dokonania i charyzmę, ale nie podchodzę do tej postaci bezkrytycznie. CEO może i nie chodził w garniturze (Cook też nie chodzi), ale na wyniki sprzedaży musiał zwracać uwagę tak samo, jak każdy top menedżer, ponieważ był z nich rozliczany. Dzisiaj możemy mówić , że chodziło mu głównie o “magię i ulepszanie świata”, ale jednocześnie należy mieć na uwadze, że nie sprzedawał swoich produktów z 5% marżą, lecz z narzutem, który nokautował niektórych klientów i wzbudzał zazdrość konkurencji. Zadaniem firmy jest zarabianie pieniędzy i Jobs to robił. Zadanie Cooka jest podobne i świetnie się z niego wywiązuje. Dlatego takie teksty:
(…) Amerykanie muszą pokazać wreszcie coś ekstra, wyciągnąć z kapelusza smoka, a nie pieska. Jeśli 5s i 5c nie będą się sprzedawać, Tim Cook może nie dostać kolejnej szansy.
brzmią trochę śmiesznie. Niektórzy wyrzucają Tima Cooka z firmy już od początku jego rządów, ale on nadal ma się świetnie i steruje korporacją. Nie wybrano go CEO przez przypadek – widocznie nadawał się na to stanowisko. Przez lata był bliskim współpracownikiem Jobsa i w pewien sposób został naznaczony przez legendę na następcę. Czy wizjoner wskazałby na nieudacznika? Można mówić, że pod jego rządami zniknęła „magia”, ale przeciętnego akcjonariusza to nie interesuje – dla niego liczą się wyniki, a te będą, ponieważ miliony klientów chcą nowych smartfonów Apple. Mnóstwo firm bawi się dzisiaj w „robienie sztuczek”, lecz bardziej przypomina to kuglarstwo, niż „sztukę magiczną”. Jeżeli gigant z Cupertino pójdzie tą drogą, to wtedy może wpaść w prawdziwe tarapaty…
Zainteresował Cię artykuł? Zobacz też inne maniaKalne felietony.
O autorze
Maciej Sikorski
Dzieci nie ma, w kosmosie nie był, nie uprawia alpinistyki ani innych sportów ekstremalnych, za to od lat dzieli się z maniaKalnymi CzytelniKami swoimi przemyśleniami na temat biznesowej strony sektora IT. Teksty Maćka znajdziecie również na łamach bloga Antyweb.
Chcesz podzielić się z nami swoimi przemyśleniami? Pisz na redakcja@techmaniak.pl. Być może i Twój wpis znajdzie się wśród maniaKalnych felietonów.