Google Pixel 10 / fot. Paweł Łaz, techManiaK.pl
Wiele firm miało w swojej historii różne fuckupy w kontekście „nowości”, które okazywały się nie lepsze, a czasem gorsze od poprzedników w pewnych kwestiach. Najnowszym jest tutaj Google Pixel 10, który względem swojego poprzednika, jest odczuwalnie wolniejszy. Z czego to wynika? A no z pamięci RAM, niby jest jej tyle samo, ale w rzeczywistości jest jej… mniej.
Po recenzji Google Pixel 10 widziałem, że coś jest nie tak w kontekście wydajności. Pal licho zmiany w zakresie aparatów, bo to było zapowiadane i można było się spodziewać, że dostaniemy końcowo telefon teoretycznie bardziej uniwersalny, ale z gorszą jakością zdjęć. Wydajność miała wzrosnąć i teoretycznie tak też się stało. W praktyce jednak niekoniecznie w każdym aspekcie owej wydajności udało się zrobić postęp.
Oczywiście, w specyfikacji nie zmieniło się totalnie nic. Nadal producent oferuje 12 GB pamięci operacyjnej, tak samo, jak w poprzedniku. Zmiany zaszły jednak w części zarządzania ową pamięcią RAM. W przypadku Google Pixel 9 telefon cały czas miał dostęp do pełnej jej puli, niezależnie od tego, co akurat robiliśmy — czy to było granie, przeglądanie social mediów, czy robienie zdjęć. W przypadku Pixela 10 zaszły niekoniecznie dobre zmiany. Postanowiono „przypisać” 3 GB z tej puli do procesu o nazwie „AICore”.
Zrobiono to w celu przyśpieszenia działania funkcjonalności opartych o sztuczną inteligencję, z uwagi na ich rozbudowanie. Teoretycznie to był dobry pomysł, jednak końcowo nie jestem pewien, czy producent miał świadomość, jak to wpłynie na końcowe działanie telefonu względem poprzednika. W końcu „ucinamy” 3 GB RAM-u z użytku w kontekście wszystkich innych aplikacji. Cóż, nie mogło się to skończyć inaczej, jak „spowolnieniem” urządzenia, jeżeli ktoś korzysta z wielu aplikacji jednocześnie.
Testując smartfony, przeprowadzam także „speed test”, który polega na dwóch przebiegach odpalania szeregu popularnych aplikacji. Daje to dobry wgląd w zarządzanie aplikacjami w pamięci operacyjnej, co jest istotne w kontekście płynności przełączania się pomiędzy nimi. W przypadku Pixela 10 końcowy wynik całej testu był następujący: 2 minuty, 53 sekundy i 55 setnych. Jeżeli mówimy o Pixelu 9, to zakończył on owy sprawdzian w 2 minuty, 11 sekund i 96 setnych. Jest wyraźna przewaga starszego modelu nad nowym, właśnie z uwagi na „dostęp” do pełnej puli pamięci RAM.
Jak już wspomniałem, całość miała przyśpieszyć działanie usług oraz funkcjonalności, które opierał się m.in. o sztuczną inteligencję. Mowa tutaj nawet o przetwarzaniu zrobionych zdjęć, którą to czynność telefon wykonuje „w tle”. Czy rzeczywiście tak jest? Jeżeli tak, to jest to na tak nieodczuwalnym poziomie, że zwyczajnie da się tego nie zauważyć. Intencje były niezłe, ale wykonanie… cóż.
Wykonanie takie, że powyższy poprzednik jest wydajniejszy w codziennych zastosowaniach. Takiego postępu zdecydowanie nie chcemy jako konsumenci. Warto także nadmienić, że Pixel 10 Pro, który działa na podobnej zasadzie, ale posiada 16 GB RAM-u, praktycznie nie odczuł tej zmiany na minus. Jak więc widać, można było to zrobić dobrze, jednak wymaga to większego zasobu pamięci operacyjnej, bądź w przypadku Pixela 10, zmniejszenie „rezerwacji” z 3 GB na 2, a może i 1.
Oczywiście, że tak. Google nie zablokowało możliwości „odblokowania” dodatkowej pamięci operacyjnej. Jak tak teraz o tym myślę, to brzmi to nadzwyczaj zabawnie i przypomina bardziej wczesne lata 2000, niżeli 3 dekadę XXI wieku. No ale wracając, wystarczy, że weźmiemy naszego Pixela 10, wejdziemy w ustawienia, następnie przejdziemy do „aplikacje”, wybierzemy „zobacz wszystkich xxx aplikacji” i znajdziemy taką o nazwie „AICore„.
Wybieramy ją, a następnie wyłączamy. To da efekt, którego szukamy, czyli zwolnienie 3 GB pamięci operacyjnej, z której skorzystać będą mogły także inne aplikacje. Jak efekt końcowy wygląda w liczbach? Z 2 minut, 53 sekund i 55 setnych, schodzimy na 1 minutę, 45 sekund i 83 setne. Różnica jest kolosalna, zyskujemy jakieś ~40% wydajności w kontekście operowania pomiędzy różnymi aplikacjami w tym samym czasie. Dużo więcej z nich „trzymanych” jest w RAM-ie przez dłuższy czas. Powoduje to, że telefon nie musi uruchamiać ich od nowa, tak, jak to się dzieje na domyślnych ustawieniach.
Jaki jest morał z tej historii, zapytacie? Otóż jak widać, postęp przez różnych producentów osiągany jest czasami kosztem czegoś. Końcowo więc nie mamy rzeczywistego postępu, a regres w jednym, by dostać teoretycznie coś lepszego w innym obszarze. Nie jest to odosobniony przypadek, często też kolejne iteracje urządzeń praktycznie niczym się między sobą nie różnią, bo strategia wydawnicza opierająca się na premiery co roku, nie służy postępowi na obecnym etapie.
Czy wydawanie smartfonów co 18-24 miesiące mogłoby nieco zmienić rynek? Myślę, że tak, choć nigdy nie ma pewności, że byłaby to zmiana na lepsze. Z drugiej strony, w kontekście „zastoju” u niektórych marek, ale i rynku jako takiego, chyba wiele do stracenia nie ma.
Na stronie mogą występować linki afiliacyjne lub reklamowe.
Pierwszy składany iPhone od Apple to urządzenie, na które fani czekają od lat. Choć premiera…
RTV EURO AGD przecenia hitowe urządzenia. To smartfon Redmi z aparatem 200 MP, poręczny tablet…
Fani strategii mogą czuć się kokietowani. Epic Games w ramach rozdawnictwa postanowił udostępnić graczom dwa…
Tanich smartwatchy o designie G-Shocka jest wiele, ale to BlitzWolf BW-AT7 robi największe wrażenie -…
W ostatnich miesiącach zadebiutowało parę pancernych smartfonów polskiego HAMMER-a, ale żaden z nich nie jest…
Do sieci trafiła specyfikacja maluszka dopełniającego serię Honor Magic8. Model Mini przenika się z wersją…