Vampire: The Masquerade – Bloodlines 2 to najnowsza gra z kultowego uniwersum. Niestety produkcja nie spełniła oczekiwań fanów, jak i moich, zawodząc na wielu fundamentalnych szczeblach. Ta recenzja udowodni Wam, że Bloodlines 2 to tytuł katastrofalny, który nigdy nie powinien zadebiutować w takiej formie.
Spis treści
Przyznam Wam się szczerze, że nie planowałem tworzyć tej recenzji. Z początku chciałem przemilczeć premierę Vampire: The Masquerade – Bloodlines 2. Wcześniej widziałem tylko kilka krótkich gameplayów, które cóż… nie zwiastowały hitu. Z ciekawości przeczytałem kilka recenzji dotyczących tej gry i nie mogłem uwierzyć, w to co zobaczyłem – ilość zaniedbań ze strony redaktorów była zatrważająca.
Dlatego z myślą o potencjalnych kupujących, postanowiłem napisać, jak naprawdę wygląda Vampire: The Masquerade – Bloodlines 2.
Na tym etapie polecam Wam zapoznać się z moimi poprzednimi recenzjami:
- Mafia: The Old Country – Opinia. Niektórzy grubo zatrzymali się w czasie.
- Ten RTS garściami czerpie z legendarnego Command and Conquer. Sprawdziłem Tempest Rising.
- Hell Is Us – Opinia. Ta gra to piekło, ale nie takie, jakiego oczekiwałem.
- Recenzja Cronos: The New Dawn. Bloober udowodnił, że Polacy potrafią robić horrory.
Diabeł tkwi w szczegółach – tutaj ich zabrakło
Wielu graczy miało wysokie oczekiwania względem produkcji i ciężko się temu dziwić. Oryginalna pierwsza część miała premierę w 2004 roku. To wciąż gra, do której ludzie wracają, upiększają ją i tworzą modyfikacje. Zapowiedź sequela było marzeniem mającym się wreszcie ziścić. Wystarczyło stworzyć przekonujące postaci, dać graczom swobodę w eksploracji, dobrze opowiedzieć historię i wprowadzić mechaniki znane z gatunku RPG. Co więc poszło nie tak?
Vampire: The Masquerade – Bloodlines 2 przenosi graczy do współczesnego Seattle, gdzie żyją nie tylko zwykli szarzy mieszkańcy, ale również wampiry podzielone na rody, zwalczające się nawzajem. W sam środek tego chaosu wrzucony zostaje Phyre (nazywany również Nomadem) – potężny, wiekowy, wręcz legendarny wampir, o którym opowiadają legendy, którego imię budzi obawę w każdym, kto je usłyszy.
Protagonista budzi się po długim letargu w nowej rzeczywistości, nie mając bladego pojęcia, skąd wziął się w Seattle. Żeby tego było mało, wampir został naznaczony niezidentyfikowanym znakiem, który znacząco osłabił jego zdolności. W dodatku nie wiedzieć czemu, w głowie bohatera pojawił się inny wampir Fabian – jest on odpowiednikiem Johnnego Silverhanda z Cyberpunka, tyle że nie ma w sobie nic interesującego.
Wraz z biegiem rozgrywki okazuje się, że Nomad wraz z pasażerem na gapę wpakowali się w niezłe bagno i aby się z niego wydostać, muszą poruszyć każdy zakamarek miasta.
Problem w tym, że każda postać, jaką napotkacie, nie ma Wam nic do zaoferowania. Bohaterowie są jednowymiarowi, wręcz bezpłciowi. Dialogi zostały napisane po najniższej linii oporu: nie wprowadzają sensownie ekspozycji, są sztucznie przedłużone, brakuje im finezji – każda postać mówi niemal w ten sam sposób. Co więcej, zdecydowana większość dialogów krąży wokół tego samego. Idąc do postaci A i B usłyszycie od nich niemal to samo. Czy tak właśnie mają wyglądać współczesne gry?
Skoro już o rozmowach z NPC mowa, żal byłoby nie wspomnieć o decyzjach, które w grze są obecne. Twórcy próbują od samego początku nas przekonać, że mają one ogromne znaczenie i mogą wpływać na relacje z innymi postaciami. Wiecie, jaka jest prawda? Wszystkie prowadzą do jednej i tej samej ścieżki. Mam wrażenie, że twórcy gier nawet kilkanaście lat temu nie stosowali tak prostych zabiegów, aby “oszukać” graczy.
Podczas rozmów i podejmowaniu niektórych decyzji w prawym górnym rogu ekranu pojawia się informacja na temat nastroju postaci. Czasem dowiadujecie się, że Wasze postępowanie wywołało w kimś zawstydzenie, śmiałość, czy złość. Ktoś ewidentnie próbował tu przyoszczędzić na mimice bohaterów. Szkoda tylko, że wybory w grze nie mają znaczenia, a więc i ta mechanika traci sens.
Do tego wszystkiego dochodzi fatalny podkład głosowy. Nie wiem, czy aktorzy pracowali przy tej produkcji za karę, ale żaden z nich nie postarał się, aby w jakiś głębszy sposób ukazać emocje odgrywanej postaci. Ponadto dobór aktorów do konkretnych ról także jest tu wielkim nieporozumieniem – większość z nich w ogóle nie pasuje.
Świat gry jest pusty i pozbawiony czegokolwiek
Seattle tętni bożonarodzeniowym klimatem. Chodniki, ulice i samochody są zasypane śniegiem. Postaci niezależne chodzą w kurtkach zimowych, czapkach i szalikach. W mieście nie brakuje również ozdób świątecznych. Sama plansza jest niewielka, to też sądziłem, że twórcy wypełnią ją licznymi szczegółami, aktywnościami pobocznymi oraz interakcjami z NPC.
Problem polega na tym, że po pierwszych dwóch godzinach rozgrywki widać już, z czym tak naprawdę ma się do czynienia. Miasto jest wyludnione. Pojedyncze postaci chodzą po ulicach bezmyślnie niczym zombie. Czasem grzebią w śmietnikach, innym razem obściskują się na przystankach autobusowych, a kiedy indziej stoją bezczynnie. Z żadną z postaci nie możecie przeprowadzić rozmowy. Wasze akcje ograniczają się do trzech wariantów: postać nie reaguje, postać ucieka lub postanawia z Wami walczyć.
Grzechem byłoby nie wspomnieć o zadaniach. Te pozwolą poczuć Wam się, jak kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat temu. Bez przerwy łazicie z punktu A do B, aby znaleźć przedmioty, wyeliminować przeciwników i ewentualnie stoczyć walkę z bossem. Jeśli chcielibyście podczas eksploracji odkryć jakąś ukrytą aktywność lub wejść do budynków, nic z tego.
Otwarte w grze są tylko te miejsca, do których trafiacie w ramach wykonywanej fabuły. Co więcej, lokacje te stają się otwarte w momencie, gdy historia Was tam zabierze. Wcześniej możecie wyłącznie pocałować klamkę. W całym tym pustym świecie twórcy zadbali o “znajdźki”. Te polegają na znajdowaniu przedmiotów za sprawą wampirzych zmysłów lub wysysania esencji z graffiti umieszczonych w różnych częściach miasta i to tyle.
Zadania poboczne polegają dosłownie na tym samym, co te z głównej historii. Różni je jedynie to, że side questy można wykonać w 2-3 minut. Czasem nawet krócej. Podążacie z punktu A do B i wykonujecie szereg żmudnych i powtarzalnych misji rodem z początku lat 2000. Jeśli ktoś odważy się je zrobić, będzie musiał: znaleźć paczkę i dostarczyć ją do zleceniodawcy lub zlokalizować bandę ghuli i zabić ich przywódcę. I tak w kółko.
Aby eksploracja pustego świata była jeszcze prostsza, deweloperzy wprowadzili mechanikę do celownika. Otóż gdy zbliżacie się do przedmiotu interaktywnego: to może być notatka, eliksir lub znajdźka, to wówczas Wasz celownik rozszerza się. Im bliżej itemu jesteście, tym okrąg się powiększa. Kiedy dotrzecie do przedmiotu, jego biały kolor zamienia się w czerwony, sygnalizując Wam, że jesteście tuż przed nim. Po co? Nie mam pojęcia.
Vampire: The Masquerade – Bloodlines 2 to nie RPG!
Jak już Wam powiedziałem, w grze nie macie żadnych znaczących opcji decyzyjnych. Łamanie wampirzego prawa nie niesie za sobą żadnych konsekwencji wpływających na rozgrywkę. Aktywności pobocznych w Bloodlines 2 jest, jak na lekarstwo. Jeśli już jakieś się pojawiają, to można przejść je w maksymalnie kilka minut.
Zacznijmy od największej porażki, a więc umiejętności. Łącznie macie 6 klanów do wyborów – każdy z nich posiada 6 umiejętności, które zdobywacie wraz z kolejnymi poziomami. Następnie rozwój postaci dobiega końca. Nie ma żadnych odnóg czy drzewek. Jest jedynie pionowa linia, którą jesteście w stanie odblokować po 4-6 godzinach rozgrywki?
Nawet tutaj twórcy nie wykazali się żadną wyobraźnią. Pomimo wybrania klanu na początku gry możecie nabyć umiejętność przypisaną do innego rodu. W efekcie Wasz wybór z początku nie ma żadnego znaczenia. Wystarczy poświęcić więcej punktów doświadczenia, żeby zastąpić jedną umiejętność drugą. Aby odblokować tę opcję, wystarczy dostać się do NPC, pogadać z nim i zaoferować konkretny rodzaj krwi – ten, jak możecie się domyślić, otrzymujecie od ludzi. Swoją drogą jestem ciekaw, kto wpadł na to, żeby każda z umiejętności miała osobny limit użyć.
Walka jest… toporna. Kamera lata, jak opętana, a Wy w tym wszystkim musicie się odnaleźć i trafić przeciwnika. Nie macie tu blokowania, a jedynie dash, który w przypadku dużej liczby przeciwników może okazać się… niewystarczający.
Nikt nie pokusił się o to, aby wprowadzić dziennik zadań czy ekwipunku. Przez cały czas uderzacie rękami, okazjonalnie korzystając z telekinezy do przechwycenia opuszczonego miecza czy karabinu od oponenta. Sęk w tym, że bronie nigdy nie trafiają do Waszych rąk. Możecie nimi rzucać lub jak w przypadku broni palnej, wystrzelać kilka pocisków w przeciwników i na tym koniec.
Co grozi za złamanie Maskarady?
Zacznijmy od tego, że Maskarada jest czymś w rodzaju prawa, które nakazuje wampirom ukrywać swoje istnienie przed ludźmi. Jej celem jest ochrona całej populacji przed odkryciem i eksterminacją przez ludzkość. Osobniki, które zdecydują się naruszyć Maskaradę, stanowią zagrożenie dla całego gatunku. W grze system działa podobnie, co gwiazdki w GTA – tylko prościej.
Jeśli jawnie będziecie wykorzystywać nadludzkie umiejętności, to zwrócicie na siebie uwagę sztywnych NPC. Tyczy się to wspinania po ścianach, podwójnego skoku, nadnaturalnego sprintu czy również picia krwi w miejscu publicznym. Maskarada została podzielona na trzy części symbolizowane kolorami: zielonym, żółtym oraz czerwonym. Osiągnięcie tego ostatniego sprawia, że w okolicy gracza pojawią się mnóstwo policji (po prostu spawnują się w okolicy, podobnie jak kiedyś w Cyberpunku 2077). Jeśli pasek Maskarady zostanie w pełni uzupełniony, to wówczas gracz zostaje zabity przez innego wampira. Podkreślę, że śmierć jest nagła i nie da jej się uniknąć.
Jestem w szoku, że potencjalnie jeden z najciekawszych systemów został sprowadzony do śmierci za popełnianie przestępstw. Efekt jest prosty: za złamanie Maskarady czeka Was powót do ostatniego zapisu i utrata części zebranej krwi.
Co jeszcze nie gra w Vampire: The Masquerade – Bloodlines 2?
Jak mógłbym nie wspomnieć Wam o animacjach? Tak jak wspominałem na początku, ktoś ewidentnie próbował na nich przyoszczędzić. Widać to w mechanice ujawniającej emocje postaci i łatwo dostrzec to najzwyczajniej, obserwując otoczenie. NPC są sztywni, poruszają się sztucznie. Kiedy piją piwo, trzymają butelkę kilometr od swojej twarzy. Kiedy chwytają za szklankę, to w rzeczywistości wcale jej nie trzymają.
Nie tylko na zewnątrz, ale również w klubach NPC zbierają się w niewielkie grupy. Machają przed siebie rękami i ruszają delikatnie ustami, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Od czasu do czasu reagują na Waszą obecność, spoglądając na Was pytająco. Poza tym to kukły bez życia.
Muzyka w Vampire: The Masquerade – Bloodlines 2 jest poprawna, aczkolwiek słabo dobrana do sytuacji. Przed Waszymi oczami rozgrywa się dynamiczna scena? Muzyka jest spokojna. Doświadczacie gameplayowej stypy? Muzyka przyspiesza.
Choć dialogi w grze są słabe i nijakie, to tak naprawdę dopiero polskie tłumaczenie ściąga je na samo dno. Błędy widoczne są niemal wszędzie – od przydomków postaci, przechodząc przez wypowiadane przez nie kwestie, a kończąc na notatkach. Albo pracowali przy nich ludzie nie mający pojecia, nad czym pracują lub najzwyczajniej w świecie twórcy zaoszczędzili czas i pieniądze, korzystając z AI.
Wisienką na torcie są rozmyte, niskiej jakości tekstury. Bugujący się przeciwnicy o ścianę oraz niska inteligencja oponentów, którzy nie widzą gracza, gdy ten tuż obok nich morduje ich kolegów.
Podsumowanie
Vampire: The Masquerade – Bloodlines 2 to gra, która nigdy, powtarzam, nigdy nie powinna ujrzeć światła dziennego w stanie, w którym go ujrzała. Mowa o produkcji niedopracowanej, popełniającej błędy właściwie w każdym elemencie. Źle prowadzona narracja, fatalnie zaprojektowani bohaterowie i questy. Karygodny system rozwoju postaci, iluzoryczne wybory oraz prościutka walka sprawiają, że doświadczenie z nowym Wampirem staje się udręką.
Myślałem, że najgorsze tytuły mam już dawno za sobą. Myliłem się. Nawet w 2025 roku twórcy są w stanie olać współczesne standardy, wydając gniota bez żadnych refleksji. Vampire: The Masquerade – Bloodlines 2 to gra, która nie miała prawa zadebiutować na rynku w tym stanie. Próbowałem przeanalizować, co Bloodlines 2 robi dobrze, ale nie potrafiłem nic znaleźć.
Paradox Interactive zakpił z graczy, wystawiając swój produkt za 274,99 zł. Jestem przerażony obecnym stanem branży i boję się myśleć, co jeszcze pojawi się na przestrzeni najbliższych lat. Vampire: The Masquerade – Bloodlines 2 dostaje ode mnie ocenę 1/10. Żałuję każdej złotówki, którą wydałem na tę grę. Lepiej unikajcie jej szerokim łukiem.
Na stronie mogą występować linki afiliacyjne lub reklamowe.















