Czy pamiętasz swój najgorszy telefon z Androidem na pokładzie? Ja doskonale i to mimo tego, że miałem go dawno temu i użytkowałem wyjątkowo krótko. Był to zarazem mój pierwszy Android – fikuśna Motorola FlipOut. Pamiętasz taki wynalazek?
Wstyd przyznać, ale nie dość, że był to mój najgorszy telefon z Androidem to zarazem była to… jedyna Motorola, jaką miałem na własność. Jakimś cudem ominęły mnie znakomite modele RAZR z początku wieku (nie mylić ze współczesnymi Motorolami RAZR), a w erze smartfonów jedynie Motorola FlipOut wpadła w moje ręce. Niestety…
Najgorszy telefon z Androidem to był istny koszmar
Motorolę FlipOut użytkowałem kilka miesięcy, może maksymalnie pół roku. Posiadałem ją jakoś na przełomie 2012 i 2013 roku. Już wtedy nie był to najnowszy model, gdyż zadebiutował w III kwartale 2010 roku.
W zasadzie stałem się jego posiadaczem zupełnie przypadkowo, bo po 2-3 latach wysiadł mój telefon Samsung Avila. Co prawda miał on już ekran dotykowy, ale nie można było go nazwać smartfonem, a zamiast Androida, iOS-a czy popularnego jeszcze wtedy Symbiana miał autorski system operacyjny. Stwierdziłem wówczas, że nie ma co czekać i trzeba w końcu przesiąść się na Androida.
Akurat dobry kolega zmieniał telefon na nowy w swoim abonamencie i miał do sprzedania dwuletnią Motorolę FlipOut. O ile dobrze pamiętam, ten nietuzinkowy telefon kosztował mnie wtedy… 100 złotych. Dobry deal? Nic bardziej mylnego.
Co prawda już wcześniej dowiedziałem się, że ten egzemplarz ma „dość słabą” baterię, ale zostałem uspokojony, że Motka od samego początku trzyma tak samo długo na jednym ładowaniu, choć raczej powinno się powiedzieć „tak samo krótko”. W sumie nic dziwnego, bo fabryczna pojemność ogniwa wynosiła tylko 1170 mAh, a po miesiącach eksploatacji zapewne jeszcze mniej.

Bateria piętą achillesową
Dochodziło do tego, że wystarczyło robić coś na telefonie przez 15-20 minut, aby uciekało aż 25% (sądząc po stanie paska energii) stanu baterii. Chyba nawet nie korzystałem z internetu, baterię drenowały nie tylko hitowe wtedy Angry Birds, ale i zwykłe pisanie SMS-ów… O Messengerze mogłem zapomnieć, bo i tak 512 MB (megabajtów!) RAM-u byłoby pewnie niewystarczające nawet i dla ówczesnej wersji tego komunikatora.
Wydajnością nie grzeszył też procesor taktowany zegarem 710 MHz, także aparat 3,2 MP nie robił najlepszych zdjęć. Co mnie więc do niego skłoniło oprócz świetnej ceny? Rozsuwana obudowa skrywająca fizyczną klawiaturę QWERTY – Motorola FlipOut umożliwiała pisanie wiadomości nie tylko na niecodziennym (przekątna 2,80″, kształt kwadratu) ekranie dotykowym, ale i na fizycznej klawiaturze. Pod tym względem mogła nieco przypominać topowe wówczas sprzęty HTC Desire i BlackBerry. To były czasy!
Nawet gdyby Motorola FlipOut byłaby mega szybka, oferowała świetny aparat fotograficzny i miała ogrom pamięci, to przez tak beznadziejną baterię i tak nie dałoby się z niej korzystać. Telefon ładowałem dwukrotnie w ciągu dnia i w ogóle nie mogłem się nim nacieszyć, bo trzeba było pilnować stanu baterii, zwłaszcza poza domem. Zdarzało się, że trzeba było ładować Motkę już po 2 godzinach, a samo ładowanie trwało prawie tyle samo…
Może gdybym miał ją od nowości, to by tak nie było, ale ostatecznie uznaję go za najgorszy telefon z Androidem ze wszystkich, jakie miałem. Doszło do tego, że przełożyłem kartę SIM i wyciągnąłem z szuflady… kilkuletniego Sony Ericssona K550i, który nigdy mnie nie zawiódł. Używałem go jako awaryjnie przez jakiś czas, aż nie kupiłem fabrycznie nowego smartfona z Androidem. Ten też nie był idealny, ale miał przynajmniej normalną baterię. Na parę lat przesiadłem się na dobre na LG, choć i tu nie dokonywałem najlepszych wyborów, bo np. ominął mnie świetny LG V30.
Na stronie mogą występować linki afiliacyjne lub reklamowe.






