Nothing Ear 3 / fot. Paweł Łaz, techManiaK.pl
Nothing wraca do swojego standardowego nazewnictwa. Zapraszam na test Nothing Ear 3, czyli najnowszych słuchawek bezprzewodowych producenta z siedzibą w Londynie. Co takiego zmieniło się względem poprzedników? Jaka jest ich cena i czy są warte zainteresowania?
Spis treści
Firma Carla Pei zdaje się wchodzić w nową erę, gdzie puka coraz mocniej do drzwi, za którymi kryje się flagowa konkurencja. Zapraszam na test Nothing Ear 3, czyli najnowszych, sztandarowych słuchawek bezprzewodowych marki. Czy są warte zauważalnej podwyżki ceny względem poprzedników?
Zresztą, poprzednicy także nie byli tani, chociaż jeżeli mnie pamięć nie myli, to nie dotarli także do takiej kwoty. Mowa o cenie 799 złotych — tyle trzeba wydać na najnowszy produkt firmy Carla Pei.
To pozycjonuje nowy model niespecjalnie daleko od — chociażby — Apple AirPods Pro 3. Można powiedzieć, że to wysoka-średnia półka, bądź niska-wysoka półka cenowa.
Sprzęt do testów dostarczyła firma Nothing, za co serdecznie dziękujemy. Nie miało to jednak wpływu na ocenę testowanego urządzenia.
Przynajmniej, jak na ten pułap cenowy. Co do samego pudełka, jest ono bardzo podobne do tego, w jakim przychodziły Nothing Ear 2024. Białe, z renderem produktu i pojedynczymi informacjami o nim na odwrocie. Nie przedłużając, zapraszam na poniższy unboxing.
Co w takim razie otrzymujemy, prócz samych słuchawek?
Miło, że jest 4 różne rozmiary tipsów, chociaż dodanie zapasowych „emek” byłoby także mile widziane.
W zasadzie to wygląd nowych słuchawek bezprzewodowych od firmy Nothing praktycznie się nie zmienił. Z drugiej strony, mamy zmiany w obrębie używanych materiałów. Przede wszystkim tyczą się one oczywiście etui, gdzie dolna jego część jest metalowa, a nie plastikowa. Oczywiście, tworzyw sztucznych nadal jest sporo, jednak całość wygląda bardziej… „surowo”? Wydają się być bardziej wytrzymałe, tak na upływ czasu, jak i na ewentualne upadki.
Co do samych w sobie słuchawek, to tutaj mamy leciutki lifting, dzięki któremu są kontrastowe. W testowanej przeze mnie czarnej wersji kolorystycznej, na boku stema, znajdziemy „metalowe” wstawki. Jakość spasowania, jest nadal na wysokim poziomie, choć oczywiście, na wieczku jest malutki luz. Prócz tego jednak nie ma się do czego przyczepić.
Przez zmiany we wnętrzu (ale i te zewnętrzne), są to jednak słuchawki nieco cięższe. Mowa o wadze słuchawki 5,2 grama vs 4,62 grama w poprzednikach. Etui „spasło się” jeszcze mocniej — 71,4 grama vs 51,9 grama. Czy na coś to wpływa? Teoretycznie może na komfort użytkowania, a skoro już o tym…
Zdecydowanie nowe słuchawki TWS od Nothing to wygodna propozycja, w której to można pochwalić obecność 4 różnych rozmiarów tipsów. Pozwalają one oczywiście na lepsze dopasowanie u większej ilości osób, które wcześniej mogły mieć problemy z wypadaniem słuchawek z uszu. Co do specyfiki, zdecydowanie na plus należy zaliczyć tutaj optymalne osadzenie w uchu, dzięki któremu — znowu — nie powinny wypadać z uszu.
Nie są także w żadnym, większym stopniu męczące dla uszu. Prędzej musiałem je zdjąć z uwagi na padającą baterię, niżeli odczuwanie jakiegoś dyskomfortu w związku z ich użytkowaniem. Ale o niej w późniejszej części tej recenzji — wracając więc: są to na pewno jedne z bardziej wygodnych słuchawek, jakie miałem okazję testować. Bierzcie jednak pod uwagę fakt, że to mocno subiektywny do oceny aspekt.
Inna jest kwestia sterowania, które nie zostało w jakiś większy sposób zmienione, ale doszedł oczywiście przycisk na etui. Jego funkcji nie da się drastycznie zmienić, bo można — co najwyżej — go „wyłączyć”. Oferuje jednak standardowo po przytrzymaniu włączenie funkcji Super Mic bądź asystenta głosowego, a przy podwójnym naciśnięciu — zablokowanie funkcji Super Mic. Co z resztą (opcje domyślne pogrubione)?
Oczywiście, można owe funkcje rozłożyć między prawą, a lewą słuchawkę niezależnie od siebie, co daje spore pole do personalizacji tego sterowania. Co do samego działania paneli ściskowych, to działają one dobrze, bez większych problemów można wywołać każdą z tych akcji. Problemem może być kwestia „siły nacisku”, która nie każdemu będzie odpowiadać — a tej zmienić się nie da. No i kwestia tego, że przy sterowaniu nietrudno o poruszenie słuchawki, więc zdarza się, że trzeba będzie ją poprawić w uchu. Jak to mówią — są plusy dodatnie i plusy ujemne.
Zamiast 11 mm przetworników, zdecydowano się na nowe, o przekątnej 12 mm. Nadal zastanawia mnie to, kiedy Nothing spróbuje taktyki z dwoma przetwornikami — no ale na razie mamy spory, pojedynczy. Nie było tutaj współpracy z żadną firmą zewnętrzną, a przynajmniej producent się tym nie chwali. No ale w takim razie, jak wyszła tutaj jakość dźwięku końcowo?
Zaczynamy od najniższego z pasm, które rozpoczyna całą ocenę mocno. Bas jest w omawianych słuchawkach przyjemny, oferuje także dobrą moc i zejście. W połączeniu z raczej ciepłą, niżeli ciemną barwą, daje naprawdę ciekawe wrażenia słuchowe. Daje „pełnię”.
Kolejne, szerokie pasmo, charakteryzuje się naprawdę dużą ilością szczegółów i świetnym wyważeniem. Nie mamy tutaj ani naleciałości basowych, ani sopranowych, co jest warte odnotowania. Tutaj po raz kolejny można użyć słowa „głębia / pełnia” brzmienia, która przekłada się na przyjemność korzystania z tych słuchawek.
No i ostatnie pasmo, jakie tutaj mamy, czyli sopran. Wyważenie towarzyszy także jemu, nie ma tutaj „syczenia” czy „piszczenia”. Nie jest też jednak tak, że brakuje kontrastowości, czy tej „iskry” w odpowiednich momentach. Jest to jednak wszystko przyjemnie wyważone.
Mamy dostęp do equalizera w aplikacji, który to oferuje standardowo 4 podstawowe tryby. W zasadzie żaden prócz tego standardowo ustawionego raczej nie jest warty skorzystania.
Jest jednak możliwość również dopasowania go pod własne preferencje. Pochwalić można obecność także jego rozbudowanej wersji.
Wzmocnienie basu obecne jest także w tym modelu i działa zwyczajnie dobrze. Jeżeli brakuje wam najniższego pasma, to włączając tę funkcję, przyjemnie go zyskujecie. W moim odczuciu najlepiej sprawdzał się na ustawieniu mocy „2”, jednak „trójka” także jest jeszcze użytecznym ustawieniem.
Nie zabrakło także możliwości personalizacji dźwięku poprzez pomiary naszego słuchu. Cały proces zajmuje parę minut i daje wymierne korzyści, dzięki czemu zwykle zyskujemy tam, gdzie nasz słuch nie do końca jest na tyle wrażliwy, by wychwycić konkretne brzmienia.
Zdecydowanie pochwalić także można scenę oraz pozycjonowanie, które oczywiście przydają się także w grach. Oczywiście, słuchając swoich ulubionych utworów, także można dosłyszeć, skąd dobiega dany dźwięk, gdzie był ustawiony w nagraniach dany instrument.
W trakcie moich testów nie było problemów z tym, by opóźnienie wpływało negatywnie na użytkowanie owych słuchawek bezprzewodowych.
Teoretycznie, skoro nowy model, to i mikrofony powinny być lepsze. Jak jest w praktyce? Przesłuchajmy na początek próbkę w cichym pomieszczeniu:
Następnie oczywiście w głośnym:
Wnioski? Nie najlepsze dla nowego modelu słuchawek TWS od Nothing. Jakościowo coś poszło nie tak, bo zwyczajnie w porównaniu z poprzednikami, nie jest to poziom bardzo dobry, ani dobry. W tej cenie to jest zwyczajnie przeciętnie, a nawet powiedziałbym, że zwyczajnie słabo.
Zacznijmy od tego drugiego, bo on zawsze w słuchawkach Nothinga zwyczajnie był dobry – i tutaj nie jest inaczej. Działa on świetnie, głośno i odpowiednio odwzorowując barwę głosu osoby, z którą rozmawiamy. Oczywiście, nie jest to idealne, ale żadne słuchawki nie robią tego idealnie. Mimo wszystko, jest to jedna z zalet testowanego modelu.
Co w takim razie z ANC? Generalnie rzecz biorąc, to jeżeli chcemy jedynie korzystać z niego bez słuchania muzyki, to… nie wyrywa z butów. Zdaje się przepuszczać sporo dźwięków otoczenia. Z drugiej strony, włączając jakikolwiek utwór, nagle otoczenie w 90% znika. Oczywiście, nadal są takie specyficzne dźwięki, których nie zablokuje, ale końcowo radzi sobie dobrze.
Aplikacja Nothing X przeszła odświeżenie wyglądu, ale czy na plus? Cóż, jeden rabin powie tak, inny rabin powie nie. Dlatego też spójrzcie na poniższe zrzuty ekranu z owej aplikacji, by zobaczyć, co takiego oferuje oraz jak zmienił się jej wygląd.
Mamy tutaj wszystko, czego moglibyśmy wymagać. Mowa bowiem o dopasowaniu dźwięku, aktualizacjach, ustawianiu ANC lub trybu transparentnego… Jest tego sporo i niczego nie brakuje. Chociaż w kontekście zakładki ze sterowaniem, trochę zbyt „zamknięte” jest jak dla mnie.
W zasadzie, niby fajnie, że jest jakaś tego typu „innowacja”, ale z drugiej strony, nie jestem pewien, czy ktokolwiek o to prosił. Sam skorzystałem z tego parę razy, ale tylko i wyłącznie dlatego, że musiałem to sprawdzić. Może się przydać, jeżeli nie chcecie sięgać do słuchawek i zamiast tego wywołacie asystenta m.in. z pomocą etui. Niby na plus, bo jest, ale… sami rozumiecie. Kto pytał?
Bateria w testowanych słuchawkach bezprzewodowych zdecydowanie nie zachwyca. Jeżeli chcemy korzystać ze wszystkich „dobroci”, czyli kodeku LDAC oraz ANC / trybu transparentnego, to na pojedynczmy ładowaniu nie możemy liczyć na nic więcej, niż 4-5 godzin działania. Dołączając etui, zyskamy kolejne ~15 godzin.
Są to wyniki zbliżone do tego, co sugeruje producent i w praktyce daje to wrażenie, jakby poziom akumulatorów znikał w oczach. To jest właśnie ta sprawa, o której wspomniałem w kontekście wygody – prędzej słuchawki się rozładują, niżeli poczujecie dyskomfort od ich noszenia.
Zawitaliśmy na końcowym etapie tej długej recenzji nowych, bezprzewodowych słuchawek, jakimi są Nothing Ear 3. Przypomnijmy jeszcze raz niemałą cenę, wynoszącą 799 złotych na moment pisania tego tekstu. Można je więc zaliczyć już raczej do wysokiej, niżeli średniej półki cenowej. I rzeczywiście, są w niej konkurencyjne, jednak nie obyło się bez pewnych potknięć. To też podsumujmy sobie te dobre, jak i złe strony omawianych słuchawek.
Zacząć tutaj można od kodeka LDAC, czy naprawdę przyjemnej, wysokiej jakości wykonania. Pomysł z przerobieniem etui był dobrym strzałem. Idąc dalej, nie sposób nie wspomnieć o komforcie użytkowania, czy kwestii sterowania, które jest naprawdę mocno rozbudowane pod kątem personalizacji. Brzmieniowo w zasadzie „wszystko gra” tak, jak można by tego oczekiwać – bas, średnica, sopran. Prócz tego, mamy jeszcze oczywiście funkcje wzmocnienia basu, czy spersonalizowanego dźwięku, które naprawdę się przydają.
Na plus wychodzi także scena, czy brak problemów z opóźnieniami. Świetnie sprawuje się tryb transparentny, a ogólnie dobrze ANC. No i na koniec warto wymienić aplikację, oraz funkcję Super Mic. To zawsze coś nowego.
Nie ma jednak kodeka LHDC 5.0, który był obecny w poprzednim modelu tego producenta. Prócz tego, trzea tutaj wspomnieć o przeciętnie wygodnym systemie sterowania, czy średnio pomocnych, predefiniowanych trybach equalizera. Słabo względem konkurencji oraz poprzednika wypadają mikrofony, a także bateria znikająca w oczach.
I to byłoby na tyle. Trzymajcie się ciepło.
Cya!
|
ZALETY
|
WADY
|
Na stronie mogą występować linki afiliacyjne lub reklamowe.
realme szykuje kolejną odsłonę swojej popularnej serii średniaków. Nowy realme 16 Pro może zadebiutować już…
Orange się nie zatrzymuje i oferuje naprawdę sporo przecenionych smartfonów z okazji Black Friday. Jednym…
Pisaliśmy Wam o tym już kilkukrotnie, ale GOG to jedna z najlepszych platform organizująca promocje…
Smartfony marki Motorola często są oferowane w bardzo konkurencyjnych cenach. W tym przypadku ceny zostały…
Azjatycki Asus kojarzy się głównie z laptopami, ale oferuje także udane smartfony. Wśród nich są…
Nawet złodzieje smartfonów nie są zainteresowani smartfonami z Androidem. Nawet Samsung odpada – dla nich…