POCO F7 to jeden z tych smartfonów, które w średniej półce potrafią zamieszać. Świetna wydajność, ekran OLED 1.5K i szybkie ładowanie 90 W to tylko część tego, co oferuje. Ale czy to wystarczy, by przebić się w tłumie podobnych modeli? Sprawdzam to z perspektywy codziennego użytkowania.
Spis treści
Rynek smartfonów w średnim segmencie cenowym potrafi zaskoczyć, a POCO F7 jest tego najlepszym przykładem. Już po pierwszym kontakcie widać, że nie mamy do czynienia z kolejnym, wtórnym modelem – Chińczycy znów postawili na bardzo korzystny stosunek ceny do możliwości, dokładając kilka asów z rękawa. Ale czy samym wyposażeniem i cyframi na papierze da się dziś przekonać użytkownika, który oczekuje czegoś więcej niż tylko wydajnego procesora i dużej baterii?
Z perspektywy kilkunastu dni testów widzę, że POCO F7 ma swój własny charakter – nieprzesadzony, ale zaskakująco spójny. Z jednej strony kusi wydajnością i ekranem, który spokojnie mógłby znaleźć się w droższym modelu, z drugiej – nieco rozczarowuje detalami, które w codziennym użytkowaniu potrafią się odezwać. Nie chcę zdradzać wszystkiego od razu, ale jedno wiem na pewno: to smartfon, który nie próbuje udawać flagowca, ale kilka razy mocno się o to ociera.
W tym materiale przyjrzę się POCO F7 z bliska – nie tylko jego osiągom, ale też temu, jak radzi sobie w codziennym rytmie. Sprawdzę aparat w praktyce, porównam dźwięk z tym, co oferuje konkurencja, i nie pominę drobiazgów, które decydują o tym, czy ze smartfona naprawdę chce się korzystać.
Ile kosztuje POCO F7?
POCO F7 kupisz w świetnej promocji na start w niewiarygodnej wręcz cenie. Na dzień dobry dostaniesz 300 złotych zniżki.
Dodatkowy kod rabatowy „pocof7firstsale” sprawi, że za podstawową konfigurację zapłacisz tylko 1499 złotych, a za mocniejszą 1699 złotych.
POCO F7 – solidna bryła, gamingowy sznyt i zaskakująca dojrzałość formy
Na testy trafiła do mnie limitowana edycja POCO F7 i przyznam szczerze – wygląda lepiej, niż się spodziewałem. Producent postawił na estetykę inspirowaną konstrukcjami półprzezroczystymi, które nawiązują do stylistyki znanej z segmentu gamingowego. Fragment tylnego panelu stylizowano na odkryty układ SoC – niby zabieg czysto wizualny, ale wykonany na tyle zręcznie, że robi wrażenie. To nie pierwszy telefon z transparentną nutą, ale z jakiegoś powodu dobrze widzieć, że nawet POCO zaczyna bawić się formą, zamiast po prostu kopiować sprawdzone schematy.
Szklany tył obudowy wygląda elegancko, ale niestety szybko łapie odciski palców – nie jest to nic niezwykłego, jednak w limitowanej edycji szkoda tracić efekt wow, więc pozostaje ciągłe przecieranie ściereczką. W zestawie znajdziemy matowy, czarny case, który faktycznie dobrze chroni konstrukcję i sprawia solidne wrażenie, ale przy okazji całkowicie zakrywa ozdobny panel. Paradoksalnie, coś, co wyróżnia ten model wizualnie, znika w praktyce po pierwszym dniu użytkowania. Coś za coś.
Moduł aparatów wyraźnie wystaje poza linię obudowy i sprawia, że smartfon chybocze się na płaskiej powierzchni. To nic nowego, ale POCO próbowało to nieco zamaskować, dodając ozdobne, mieniące się paski wewnątrz wyspy. Efekt? Całość wygląda świeżo i bardziej dynamicznie niż w wielu innych telefonach z tej półki cenowej. Nie każdemu przypadnie to do gustu, ale trudno odmówić temu rozwiązaniu charakteru.
Z profilu POCO F7 przypomina nieco hybrydę iPhone’a 16 Pro Max i Galaxy S25+ – ma delikatnie zaoblone narożniki, płaską aluminiową ramkę i dobre wyważenie. Telefon pewnie leży w dłoni, mimo że swoje waży. Co ciekawe, krawędzie ramki są minimalnie zaokrąglone, więc nie wbijają się nieprzyjemnie w dłoń. To ten detal, którego się nie zauważa, dopóki producent go nie dopracuje.
Przyciski fizyczne znajdziemy po prawej stronie – klasyczny układ z włącznikiem i belką głośności, a same przyciski są dobrze osadzone i nie mają luzów. Ramka ma wyraźne przeszycia antenowe – są widoczne, ale nie psują spójności designu. POCO nie sili się tu na minimalizm, ale całość ma swój rytm i wyważenie.
Na froncie niemal całą przestrzeń zajmuje ekran z bardzo wąskimi ramkami. Oczko kamerki do selfie trafiło centralnie, a pod panelem umieszczono optyczny czytnik linii papilarnych – działa sprawnie i nie miałem z nim żadnych problemów w czasie testów. Co jednak szczególnie warte odnotowania, to obecność certyfikatu IP68.
POCO F7 i jego ekran: duży, czytelny, choć nie bez kompromisów
POCO F7 otrzymał największy ekran w historii tej serii – 6,83 cala to rozmiar, który robi wrażenie już od pierwszego kontaktu. Mimo to producent nie zdecydował się na najwyższą rozdzielczość w portfolio, co budzi we mnie lekkie zdziwienie. W końcu nawet standardowy model mógłby zyskać więcej, gdyby zadbano o zachowanie spójności względem wersji Pro i Ultra. Choć nie jest to panel słaby, wciąż czuję, że można było tu zrobić krok dalej, bez ryzyka kolizji z topowymi wariantami.
Panel OLED o rozdzielczości 2772 × 1280 pikseli, mimo że technicznie nie jest najwyższych lotów, w codziennym użytkowaniu sprawdza się bardzo dobrze. Obraz jest wystarczająco ostry, a żaden z detali nie wydaje się zamazany. Nie czułem potrzeby przyglądania się z bliska, żeby dostrzec różnice między nim a wyświetlaczami z wyższej półki. A to już coś. Dla większości użytkowników będzie to panel wystarczający – również pod kątem multimediów.
Częstotliwość odświeżania 120 Hz to kolejny plus. Nie mamy tu technologii LTPO, więc ekran nie dostosowuje się dynamicznie do wyświetlanej treści aż tak elastycznie, jak w droższych modelach, ale i tak wrażenie płynności jest bardzo dobre. Wszystkie animacje działają sprawnie, a przewijanie stron czy menu systemowego jest po prostu przyjemne. Tryb adaptacyjny okazuje się wystarczająco inteligentny, by nie drenować baterii bez potrzeby.
Dużym atutem jest jakość odwzorowania barw. W trybie domyślnym kolory są naturalne, bez zbędnego przesycenia, co niegdyś było znakiem rozpoznawczym wielu chińskich smartfonów. Tu tego nie ma. Dla osób ceniących sobie stonowaną kalibrację, POCO F7 może być miłym zaskoczeniem. Z kolei tryb „żywy” pozwala nieco podbić kontrast i nasycenie, jeśli ktoś woli obraz bardziej energetyczny.
Jest także wsparcie dla treści HDR – ekran podbija detale w jaśniejszych i ciemniejszych scenach, i trzeba przyznać, że radzi sobie z tym nieźle. Jasność maksymalna? Na tyle dobra, że bez problemu korzystałem z telefonu w pełnym czerwcowym słońcu. A wieczorem, przy zgaszonym świetle, nie miałem potrzeby mocno obniżać podświetlenia. Panel jest wszechstronny, co dobrze wpisuje się w charakter tej serii.
Nie mam wątpliwości – POCO F7 dostał wyświetlacz, który może nie aspiruje do miana flagowego, ale jest na tyle solidny, że nie odstaje w codziennym użytkowaniu. Gdybym miał go porównać do ekranów z zeszłorocznych modeli wyższej klasy, powiedziałbym, że gra w tej samej lidze. Może nie siedzi przy głównym stole, ale z pewnością nie stoi w kącie.
Aparaty w POCO F7 – sprawdzona jakość bez zbędnych fajerwerków
W przypadku POCO F7 trudno mówić o rewolucji fotograficznej, ale… może to i lepiej? Producent postawił na sprawdzoną konfigurację, która w codziennym użytkowaniu po prostu się sprawdza. Główna matryca 50 MP została nieco zmodyfikowana, choć jest zbliżona do tego co oferują dwa pozostałe modele z serii. To dobra wiadomość, bo pozwala oczekiwać dobrej jakości zdjęć nawet w smartfonie, który formalnie nie należy do fotograficznej ekstraklasy. Cieszy obecność przysłony f/1.5, która dobrze radzi sobie z przepuszczaniem światła. Nie mamy tu co prawda sensora Light Fusion 800, ale… czy to faktycznie wada?
W codziennym użytkowaniu główny aparat POCO F7 wypada naprawdę solidnie. Zdjęcia dzienne cechuje dobra ostrość, kolory są naturalne, a zakres dynamiczny pozwala uchwycić zarówno jasne, jak i ciemne partie kadru bez większych kompromisów. Szczególnie w trybie automatycznym widać, że oprogramowanie aparatu zostało dopracowane. Efekt? Obrazy są po prostu przyjemne w odbiorze – bez sztucznego podbijania kontrastu czy przesycania kolorów, co jeszcze niedawno było dość powszechne w smartfonach tej klasy.
Trochę gorzej wypada aparat ultraszerokokątny. 8 MP bez autofokusa to dziś absolutne minimum, choć muszę przyznać, że zdjęcia potrafią pozytywnie zaskoczyć – szczególnie przy dobrym oświetleniu. Owszem, brakuje tu ostrości przy krawędziach kadru, a próby uchwycenia detalu z bliska kończą się porażką, ale do krajobrazów czy architektury ten moduł wciąż może się przydać. Dobrze zbalansowane kolory i sensowny zakres tonalny to jego główne atuty. Nie oczekiwałem cudów – i może właśnie dlatego jestem umiarkowanie zadowolony.
Przedni aparat to kolejny element, który jest identyczny, jak w modelu POCO F7 Pro – 20 MP, dzięki czemu zdjęcia wypadają całkiem przyzwoicie. Brakuje autofokusa – i to da się odczuć, zwłaszcza gdy próbujemy uchwycić detale z niewielkiej odległości. Ale czy to realna wada? Raczej coś, na co można przymknąć oko, biorąc pod uwagę ogólną jakość zdjęć i dobrze dobrane parametry ekspozycji.
Nocą główny sensor POCO F7 nie zawodzi. Zaskoczyła mnie dobra kontrola świateł i cieni, a także stosunkowo niski poziom szumów. Oczywiście – cyfrowy zoom 2x to wciąż tylko przybliżenie programowe i przy gorszym świetle potrafi pogubić detale, ale w większości sytuacji daje radę. Co więcej, ultraszeroki aparat – choć daleki od ideału – potrafi zaskoczyć stabilnością kolorów i przyzwoitym HDR-em również po zmroku.
POCO F7 Pro ma też kilka niespodzianek dla bardziej świadomych użytkowników. Tryb Pro z pełną kontrolą ekspozycji, manualnym balansem bieli i ostrością to już standard, ale funkcje wideo – jak nagrywanie w LOG, focus peaking, zebra i tryb reżyserski – to rzadkość w tej półce cenowej. Możliwość uruchomienia telepromptera bez instalowania dodatkowych aplikacji to ukłon w stronę vlogerów. To wszystko sprawia, że nawet bardziej zaawansowane produkcje wideo są w zasięgu ręki.
Czy POCO F7 to smartfon fotograficzny? Raczej nie w klasycznym sensie. Ale z drugiej strony – nie musi nim być, by robić dobre zdjęcia. Aparat główny jest po prostu solidny, szeroki kąt – wystarczający, a dodatki w trybie filmowym zasługują na uznanie. Nie szukałem tu cudów, ale znalazłem coś znacznie cenniejszego: przewidywalność i konsekwencję w działaniu. A to, w świecie średniopółkowych smartfonów, wciąż jest towarem deficytowym.
Wydajność POCO F7: czy to już poziom flagowców, czy jeszcze nie?
Nowy POCO F7 z układem Snapdragon 8s Gen 4 współpracującym z 12 GB RAM LPDDR5x (taktowanie 4800 Hz) i aż 512 GB pamięci masowej typu UFS 4.1 to bez wątpienia jedno z ciekawszych urządzeń w swoim segmencie. Już sama specyfikacja zdradza, że mamy do czynienia z chipsetem, który stawia wysoko poprzeczkę – nie tylko dla konkurencji, ale też dla samego siebie, biorąc pod uwagę tempo, w jakim rozwija się linia układów Qualcomm. I choć nazwa „8s” może sugerować coś mniej spektakularnego niż „8 Gen 3” z wersji Pro, w praktyce różnice są mniej oczywiste, niż można by zakładać.
Snapdragon 8s Gen 4 to chip, który na papierze bardzo przypomina zeszłoroczne flagowce. Z jednym rdzeniem Cortex-X4 i zestawem siedmiu rdzeni A720 – różniących się taktowaniem – otrzymujemy konstrukcję, która wygląda na starannie przemyślaną pod kątem wydajności i energooszczędności. A skoro Qualcomm deklaruje wzrosty rzędu 31 proc. dla CPU i aż 49 proc. dla GPU względem poprzednika, to trudno przejść obok tego obojętnie. W mojej ocenie to jeden z większych skoków generacyjnych, jaki widzieliśmy w tym segmencie od dłuższego czasu.
Codzienne użytkowanie POCO F7 pokazuje jednak coś, co coraz częściej obserwuję w nowych smartfonach: osiągnęliśmy punkt, w którym surowa moc przestaje robić wrażenie, a zaczyna liczyć się to, jak oprogramowanie współgra z hardwarem. I tutaj POCO nie zawodzi. Smartfon działa bardzo płynnie, uruchamia aplikacje błyskawicznie i – co ważne – zachowuje się stabilnie nawet przy dłuższym obciążeniu. Czy odczuwam różnicę między 8s Gen 4 a 8 Gen 3 z wersji Pro? W praktyce – nie. I to mówi wiele o tym, jak dobrze zoptymalizowany jest nowy SoC.
Wydajność graficzna? Trudno się przyczepić. Adreno 825 radzi sobie świetnie nawet z wymagającymi grami. Testowałem Genshin Impact na wysokich ustawieniach i ani razu nie zauważyłem spadku płynności. Owszem, telefon się nagrzewa, ale nie na tyle, by to przeszkadzało. Co więcej, nie zauważyłem ogromnego throttlingu, co każe mi sądzić, że system chłodzenia w POCO F7 również został dopracowany, ale smartfon i tak lubi się nagrać, zwłaszcza w upalne dni. Tu nie chodzi o bicie rekordów w benchmarkach – chodzi o komfort grania. I ten komfort tu po prostu jest.
Z kolei wersja Pro – z układem Snapdragon 8 Gen 3 – wciąż robi świetne wrażenie. To układ, który nie tylko nie zestarzał się przez rok, ale wręcz zyskał nowe życie w kontekście średniej półki cenowej. Kiedy uruchamiasz wymagające gry, edytujesz zdjęcia, albo po prostu korzystasz z wielu aplikacji jednocześnie, nie czujesz ograniczeń. Dla mnie osobiście to wystarczająca moc – i to taka, która nie każe mi rezygnować z płynności nawet przy intensywnym użytkowaniu.
HyperOS 2: szybki system z ciężkim bagażem
A teraz oprogramowanie. I tu zaczynają się schody. HyperOS 2 sprawia wrażenie stworzonego nie przez zespół projektantów, ale przez marketingowców zapatrzonych w prezentacje trendów. Działa sprawnie, wszystko chodzi płynnie, ale już po chwili uderza nadmiar wszystkiego – aplikacji, opcji, komunikatów. Początek korzystania to nie komfort, tylko sprzątanie – bo trzeba ręcznie usuwać lub ukrywać pakiet preinstalowanych aplikacji. Zamiast prostoty – przeładowany start.
AI? Obecne, bo wypada, ale sztuczna inteligencja wygląda tu raczej jak obowiązkowa naklejka niż funkcjonalne narzędzie. Część funkcji trzeba doinstalować osobno, inne schowane są w czeluściach ustawień. A kiedy już się je znajdzie, okazuje się, że najprostsze rzeczy – jak edycja zdjęć z pomocą AI – bywają niepotrzebnie skomplikowane. W porównaniu do tego, co pokazuje dziś Samsung czy Google, Xiaomi nadal raczkuje.
Z drugiej strony – są jasne punkty. Obsługa Circle to Search czy integracja z Gemini działa bez zastrzeżeń. To rozwiązania przydatne w codziennym użytkowaniu i warto je mieć pod ręką. Tylko że… mają je już prawie wszyscy. I niektórzy potrafią to zintegrować tak, że użytkownik nie musi się domyślać, gdzie co znaleźć. Tu wciąż bywa zbyt kombinowane.
Wciąż czuć ducha MIUI – tego samego, który od lat wywołuje podzielone reakcje. Interfejs daje sporo możliwości konfiguracji, ale ceną za to jest chaos. Użytkownik od razu musi wejść w rolę administratora – wyłączać, porządkować, dostosowywać. A przecież smartfon powinien działać dobrze od razu po wyjęciu z pudełka, bez konieczności przebudowy systemu.
Jeśli chodzi o wsparcie – nieźle, ale bez fajerwerków. Cztery wersje Androida i sześć lat łatek bezpieczeństwa to przyzwoity wynik. Tylko że dziś to już standard – a liderzy rynku pokazują, że można więcej i dłużej. Samsung oferuje siedem lat, a Google nie zostaje w tyle. Dla użytkownika, który kupuje telefon na lata, długość wsparcia to konkret – nie marketingowy slogan.
Podsumowując – POCO F7 to sprzęt o świetnych fundamentach. Procesor, pamięć, chłodzenie – wszystko na najwyższym poziomie. Ale software to zupełnie inna historia. Gdyby HyperOS miał więcej sensu i mniej „fajerwerków na siłę”, ten telefon byłby o klasę lepszy. Bo dziś – mimo świetnego hardware’u – oprogramowanie ciągnie go nieco w dół. A szkoda, bo potencjał jest ogromny.
Energia na cały dzień? POCO F7 wie, jak gospodarować mocą
POCO F7 wyposażono w akumulator o pojemności 6500 mAh – i nie da się ukryć, że to robi wrażenie. Zwłaszcza że konkurencja w tej klasie wciąż balansuje wokół 5000 mAh. W codziennym użytkowaniu przełożyło się to u mnie na średnio 8–8,5 godziny pracy na ekranie (SoT), co uznaję za wynik ponadprzeciętny. Nawet przy intensywnym scenariuszu – z aktywnym 5G, zdjęciami, przeglądaniem stron i grami – telefon nie rozładowywał się nagle i bez ostrzeżenia, co nadal zdarza się w niektórych urządzeniach z podobną specyfikacją. POCO najwyraźniej dobrze odrobiło lekcję z zarządzania energią, a HyperOS, mimo swoich mankamentów, potrafi działać zaskakująco rozsądnie w tle.
Nie do końca jednak rozumiem, dlaczego wersja dostępna na rynku indyjskim ma aż 7550 mAh. Wszystko dzięki zastosowaniu ogniwa węglowo-krzemowego, które nie tylko zwiększa pojemność, ale też – teoretycznie – wolniej się degraduje. I chociaż różnica na papierze to nieco ponad 1000 mAh, w praktyce mogłaby wydłużyć czas pracy o dodatkowe pół dnia. Czemu więc POCO decyduje się rozdzielać rynki i oferować różne konfiguracje? Trudno powiedzieć. Ale wiem jedno: gdybym miał wybór, wolałbym wariant indyjski – i pewnie nie jestem w tym osamotniony.
Szybkie ładowanie to kolejny punkt, w którym POCO F7 pokazuje pazur. Obsługa ładowarek o mocy do 90 W (w moim zestawie znalazł się odpowiedni adapter) sprawia, że pełne naładowanie zajmuje około 45 minut. Działa to nie tylko z firmowym zasilaczem, ale także z ładowarkami innych producentów wspierających PPS, co traktuję jako spory plus. Choć Ultra może się ładować szybciej dzięki 120 W i mniejszemu ogniwu, w tym modelu i tak nie ma na co narzekać – różnica w czasie nie jest dramatyczna. Dodano też ładowanie zwrotne z mocą 22,5 W – nieco niedoceniana funkcja, która potrafi uratować sytuację w podróży, gdy smartwatch czy słuchawki są bliskie rozładowania.
Brakuje tu może ładowania bezprzewodowego, ale trudno mieć o to realne pretensje. Sam częściej sięgam po kabel, jeśli zależy mi na czasie. Tym bardziej że POCO dodało do systemu kilka przydatnych opcji: można ograniczyć ładowanie do 80%, aktywować tryb ochrony baterii czy dopasować cykl ładowania do własnych nawyków. To funkcje, których na co dzień się nie zauważa, ale po roku czy dwóch mogą zrobić różnicę. I właśnie takie drobiazgi – choć niezbyt medialne – budują poczucie, że producent realnie pomyślał o użytkowniku.
Łączność i audio w POCO F7 – nowoczesność z irytującym wyjątkiem
Brak obsługi eSIM w POCO F7 to dla mnie największy zgrzyt, jeśli chodzi o zaplecze komunikacyjne tego modelu. Jeszcze do niedawna nie zwracałem na to takiej uwagi – fizyczne karty SIM wydawały się czymś oczywistym. Ale odkąd korzystam z Orange Flex, gdzie wirtualna karta to kwestia kilku kliknięć, zrozumiałem, jak bardzo eSIM potrafi ułatwić życie. Niestety, POCO wciąż uparcie ignoruje ten trend. I nie dotyczy to tylko F7 – cała seria jest na bakier z tą technologią. Szkoda, bo w 2025 roku to już nie dodatek, tylko realne ułatwienie dla użytkownika.
Z drugiej strony, POCO nie oszczędzało na nowoczesnych standardach. Mamy tutaj Wi-Fi 7, co w kontekście przyszłościowych sieci domowych robi sporą różnicę. W codziennym użytkowaniu trudno to może od razu zauważyć, ale mając router z odpowiednim wsparciem, zyskujemy realnie wyższą przepustowość i stabilniejsze połączenie. Do tego Bluetooth 5.4 z obsługą aptX, LDAC i LHDC 5 – czyli zestaw, który spokojnie wystarczy do przesyłania muzyki w wysokiej jakości, szczególnie jeśli ktoś korzysta z bezprzewodowych słuchawek z wyższej półki.
POCO F7 oferuje też pełen zestaw modułów lokalizacyjnych: od GPS z L1+L5, przez Galileo, po NavIC i QZSS. W praktyce oznacza to szybki i precyzyjny fix nawet w trudniejszych warunkach miejskich. Jest oczywiście NFC, jest modem 5G, działa OTG, a port USB-C choć w wersji 2.0, spełnia swoje zadania. Dla większości użytkowników to wystarczy z nawiązką – poza eSIM niczego tu nie brakuje. Aż chciałoby się powiedzieć: technicznie kompletne, ale z jednym niedociągnięciem, które coraz bardziej rzuca się w oczy.
Jeśli chodzi o dźwięk, POCO F7 gra poprawnie – nic więcej, nic mniej. Mamy głośniki stereo, certyfikację Hi-Res Audio i wsparcie dla Dolby Atmos, ale nie ma tu magii. Brakuje tej przestrzeni, głębi i wyrazistości, które potrafią zaskoczyć w niektórych konkurencyjnych modelach. W grach i podczas oglądania wideo wszystko jest w porządku – nie drażni, nie przytłacza. Ale jeśli ktoś liczy na wysokiej klasy brzmienie z samych głośników, to się przeliczy. Ja od razu podpiąłem słuchawki i dopiero wtedy wszystko wskoczyło na swoje miejsce.
Czy warto kupić POCO F7?
POCO F7 nie jest telefonem, który krzyczy “rewolucja”, ale też nie próbuje udawać czegoś, czym nie jest. To sprzęt dla tych, którzy chcą konkretu — mocnego procesora, płynnego ekranu i całkiem dobrego zaplecza multimedialnego, ale bez przepłacania za logo czy modne detale. Korzystając z niego przez ostatnie dni, nie czułem potrzeby sięgania po droższe modele. Snapdragon 8s Gen 4 daje radę, ekran OLED 1.5K to przyjemność dla oka, a ładowanie 90 W rzeczywiście robi różnicę. Czy to wystarcza w 2025 roku? Dla wielu — zdecydowanie tak.
To, co mnie pozytywnie zaskoczyło, to jak dobrze POCO trzyma się swojej strategii — maksimum możliwości w ramach rozsądnego budżetu. Jasne, nie dostajemy tu najlepszych aparatów z rynku, ale 50 Mpix z OIS w codziennym użytkowaniu wypada uczciwie. Zdjęcia w dzień są ostre, kolory naturalne, a tryb nocny… cóż, działa, choć bez fajerwerków. Ale nie o to tu chodzi. F7 ma być szybki, responsywny, niezawodny — i w tej roli sprawdza się bez zarzutu. Trochę szkoda, że POCO wciąż nie inwestuje bardziej w kulturę pracy samego systemu — nakładka HyperOS bywa kapryśna.
To telefon, który sam w sobie nie budzi emocji, ale potrafi zaskoczyć tym, jak bardzo… wystarcza. Nie ekscytuje, nie uwodzi designem, nie błyszczy w rankingach aparatów. Ale w codziennym użytkowaniu robi dokładnie to, czego oczekuję od sprzętu w tej cenie: działa płynnie, nie zawodzi i nie zmusza mnie do szukania ładowarki co kilka godzin. I może właśnie to jest największą siłą POCO F7 — poczucie, że można mieć szybki telefon bez konieczności dopłacania do prestiżu.
- Aparat7,8
- Bateria9,2
- Ekran9,0
- Jakość9,5
- Wydajność w grach9,2
ZALETY
|
WADY
|
Ceny POCO F7
Na stronie mogą występować linki afiliacyjne lub reklamowe.