Nothing Ear (1) ANC to słuchawki współzałożyciela OnePlus, które miały chyba najciekawszą akcję marketingową ostatnich lat. Siła reklamy sporo zdziałała, ale balonik oczekiwań bywa zbyt dużym balastem!
Od kilku lat śledzę to, co dzieje się na rynku słuchawek bezprzewodowych i muszę powiedzieć jedno – twórcom Nothing Ear (1) ANC nie zabrakło pomysłów na to, jak zaintrygować fanów audio na wiele tygodni przed premierą. Ta taktyka w przypadku nowej marki była konsekwentnie realizowana przez całe miesiące, czego przykłady znajdziecie także na ManiaKu:
- tu Monika pisała o narodzinach Nothing,
- Konrad dzielił się przemyśleniami na temat planów Carla Pei,
- a tu Dawid wspominał o dalszym rozwoju marki.
Jak widzicie, Nothing potrafiło wzbudzić zainteresowanie fanów elektroniki, a w przypadku debiutanta to naprawdę rzadka sytuacja. Podobnie było w przypadku samych słuchawek – zanim jeszcze usłyszeliśmy cokolwiek o Ear (1), to po kawałeczku uchylano nam rąbka tajemnicy w mediach społecznościowych i trzeba powiedzieć wprost: to działało!
Hype na „te przeźroczyste słuchawki gościa od OnePlusa” był potężny i sam zastanawiałem się nad tym, że chyba rzeczywiście jest szansa na średniopółkowe urządzenie, które w końcu chcą nam opowiedzieć inną historię i nie klonować rozwiązań Apple i Samsunga.
Sprawdzamy, jak Nothing Ear (1) ANC sprawdził się w naszym ManiaKalnym teście!
Nothing Ear (1) ANC: specyfikacja
- Rodzaj łączności: Bluetooth 5.2
- Budowa: dokanałowe
- Aktywna Redukcja Hałasu ANC
- Średnica przetwornika: 11,6 mm
- Maksymalny czas pracy do 5 h na jednym ładowaniu, do 34 h dzięki etui
- Kodeki: SBC, AAC
- Potrójny układ mikrofonów
- Wodoszczelność IPX4
- Zgodne profile: A2DP, AVRCP, HFP
- Sterowanie dotykowe
- Dedykowana aplikacja
- Autopauza
- Przezroczysta obudowa
- W zestawie: słuchawki, etui, przewód USB typu C, 3 zestawy wkładek (S, M, L)
- Waga jednej słuchawki: 4,7 g
Po rozbiciu na czynniki pierwsze okazuje się, że słuchawki nie oferują niczego szczególnego w warstwie technikaliów – podstawowe kodeki, przeciętna odporność na wodę, sterowanie bez całkowitej kontroli nad gestami w kwocie 99 euro na oficjalnej stronie producenta (w Polsce na razie dostaniemy je jedynie w x-kom, a tam wyceniono je na 469 zł) to zestawienie, które szału nie robi.
Jednak warto docenić dobrą baterię, zwłaszcza tę w etui, Bluetooth 5.2, możliwość korzystania z jednej słuchawki, ANC z trybem transparentnym i aplikację. W praktyce około się jednak, że suma tych elementów nie daje tyle radości, ile by mogła – bo i aplikacja, i tryb redukcji hałasu mają swoje za pazuchą.
Mam wrażenie, że w przypadku Nothing większa część energii poszła w sztukę projektowania i to w jakiś sposób ograniczyło całą resztę. Teoretycznie mamy tu prawie wszystko, czego oczekiwalibyśmy w tej półce cenowej – ale nie wszystkie funkcjonalności mają taką moc (dosłownie i w przenośni) jakiej byśmy oczekiwali.
Nothing Ear (1) ANC: budowa i jakość wykonania
Słuchawki otrzymujemy w pięknym, minimalistycznym opakowaniu, które pod elegancką czernią skrywa skrywa srebrne pudełeczko, pozbawione jakichkolwiek nadruków. Nie do końca podoba mi się maniera zaczerpnięta od Sony, który w WF-1000XM4 (recenzja Sony WF-1000XM4) zastosował w zasadzie jednorazowe opakowanie – w przypadku Nothing musimy oderwać sporą część zewnętrznego pudełka, przez co później wygląda ono mało estetycznie, co ma znaczenie przy przechowywaniu słuchawek bądź ich ewentualnej odsprzedaży/wymiany.
Wewnątrz ukryto słuchawki w etui, spoczywające w specjalnej wytłoczce, pod którą znajdziemy instrukcję. Po bokach w specjalnych kartonikach przechowywane są akcesoria – przewód ładujący i dodatkowe silikonowe nakładki. Dwa słowa o tych ostatnich – są one odrobinę zbyt miękkie i współcześnie takie rozwiązanie, pozbawione sprężystego cylindra wewnątrz, są spotykane w tańszych słuchawkach.
Ale przejdźmy do etui, bo to ono przykuwa uwagę od razu po otworzeniu opakowania! Bezwzględnie jest to design, jakiego nie sposób pomylić z rozwiązaniami konkurencji. Dodatkowo podoba mi się dbałość o szczegół w postaci metalowego, wspomaganego sprężyną zawiasu oraz solidnych magnesów, trzymających „pąki” na swoim miejscu. Są one o tyle istotne, że słuchawki raczej spoczywają w etui niż są w nim mocowane – ale magnesy są na tle silne, że nie ma mowy o tym, żeby słuchawki wypadły podczas otworzenia i odwrócenia pudełeczka.
Większa część etui jest przeźroczysta. W białej powierzchni zatopiono elektronikę oraz diodę LED, na zewnętrznej ściance znajdziemy nieosłonięte gniazdo ładowania USB-C oraz przycisk resetu zestawu.
Odkładanie „pąków” jest nieco kłopotliwe i wymaga odrobiny przyzwyczajenia. Na szczęście wspiera nas w tym kapitalnie przemyślane wieczko, które dzięki specjalnemu wyprofilowaniu nie tylko utrzymuje słuchawki we właściwej pozycji, ale też dopycha je podczas zamykania. Niby drobiazg, ale świadczący o tym, że Nothing nie zostawił najmniejszych detali przypadkowi.
Słuchawki bardzo przypominają Airpods Pro czy Oppo Enco X: w zasadzie gdyby nie przeźroczysta obudowa „nóżki” i maleńkie punkciki, oznaczające strony słuchawek (biała i czerwona – przydadzą się, zwłaszcza na początku, do prawidłowego odłożenia do pudełeczka) sam ich kształt nie ma w sobie nic charakterystycznego. Jednak całokształt, czyli widok słuchawek umieszczonych w przejrzystym etui, jest i tak kapitalny 🙂
Nothing Ear (1) ANC: komfort użytkowania, aplikacja i ANC
Nothing to nie tylko zjawiskowe, ale też bardzo wygodne słuchawki, których konstrukcja jest analogiczna do tego, co proponuje wspomniany już Enco X. W konsekwencji otrzymujemy „pąki” lekkie i niezbyt szczelnie wypełniające kanał ucha, co odwdzięczy się komfortem długotrwałego użytkowania, ale sprawi, że ANC będzie miało nieco pod górkę.
I tak jest w istocie – przeciętna pasywna izolacja powoduje, że redukcja hałasów ma trudne zadanie do wykonania i choć ANC jest dobre w starciu ze standardowymi odgłosami, do jakich zostało stworzone, to już np. odgłos mechanicznej klawiatury często dociera do naszych uszu, nie mówiąc już o dźwiękach z wypełnionej ćwiczącymi ludźmi siłowni. Jeśli twoim priorytetem jest ANC, lepszym wyborem będą tańsze Huawei FreeBuds 4i – słuchawki tańsze o 200 zł, a nie ustępujące recenzowanym pod tym względem.
Mam trochę żalu do Nothing, że aplikacja i sterowanie nie są tak dopieszczone, jak mogłyby być. Owszem, sama apka wygląda świetnie i już od pierwszych kroków ze słuchawkami daje nam poczucie obcowania z czymś niecodziennym – zresztą spójrzcie sami na proces parowania słuchawek (piękne kroje czcionek i cyberpunkowy sznyt!):
Po świetnej przygrywce przychodzi … rozczarowanie, bo na głównym ekranie znajdziemy jedynie podstawowe informacje:
- miniaturki słuchawek ze stanem baterii,
- ikonę HEAR wybór trybu redukcji hałasów (ANC/Transparency/Off) lub equalizera (balanced, more treble, more bass, voice),
- ikonę TOUCH (dostosowanie sterowanie prawej/lewej słuchawki).
Skąd rozczarowanie? Otóż tych ustawień nie można dopasowywać pod swoje gusta! Niestety, tryb transparentny nie jest regulowany w ogóle, ANC ma tylko dwa stopnie, a korektor posiada jedynie preinstalowane i najprostsze ustawienia, jakie znajdziecie w wyliczeniu akapit wyżej (dobrze brzmi jedynie tryb balanced).
Podobnie sterowanie muzyką poprzez gesty jest jedynie podstawowe: podwójne tapnięcie to pauza/play, potrójne przerzuca utwory, przytrzymanie aktywuje ANC, przesuwanie po panelu dotykowym góra-dół reguluje głośność. Podwójnego tapnięcia i przesuwania nie można przypisać do innej komendy, niż wskazana przez producenta.
Irytują degradacje brzmienia, jakie pojawiają się w czasie przejść pomiędzy trybami – po sygnale oznajmującym zmianę z trybu przejrzystego na ANC pojawia się każdorazowo trwający dosłownie sekundę artefakt, spłaszczający dźwięk tak, że mamy wrażenie jakby nagle słuchawki odmówiły posłuszeństwa. Odczujemy także delikatną zmianę barwy całości, która uderza przy przejściu na ANC – robi się bardziej nosowo i loudnessowo.
Jakość rozmów jest na wysokim poziomie. Nothing chwali się odpornością urządzenia na słabsze podmuchy wiatru i tak jest w istocie – na zewnątrz, podczas spacerów, rozmowy są wyraźne a nasz głos przenoszony stabilnie i wyraźnie. Nie zauważyłem żadnych problemów z przerywaniem transmisji czy pojawianiem się zbędnych szumów tła.
Bateria sprawdza się nieco gorzej, niż przewidział producent – sumaryczny czas pracy określiłbym jako 30, a nie 34 godzinny. Tym, co mnie zaniepokoiło, jest fakt, że kilkukrotnie lewa słuchawka nie miała uzupełnionej energii po wyjęciu z etui – jakby nie była do końca dociśnięta do pinów ładujących.
Jak brzmi Nothing Ear (1) ANC?
Tym razem będzie to krótszy niż zwykle akapit, bo … słuchawki grają tak, jak powinny brzmieć w tej kwocie cenowej. Zanim obruszycie się, że to mało odkrywcze sformułowanie, proszę o chwilę na wyjaśnienie.
Otóż otwierając etui z Nothing spodziewałem się klarownego, przestrzennego i naturalnego brzmienia, jakie sugerowałaby nazwa (nic nie powinno przysłaniać muzyki) i muszę powiedzieć wprost, że nieco się zawiodłem. Być może podziałał tu również wpływ fizycznego podobieństwa „pąków” do Oppo Enco X (niemal identycznie leżą w uchu), które zaskoczyły mnie niezwykłym jak na rozsądnie wycenione TWSy zestrojeniem.
Niestety, Nothing radzi sobie dzielnie i oferuje solidne granie, ale nie będzie to nic na poziomie nieosiągalnym dla konkurentów z podobnej półki cenowej. Może, gdyby użyć korektora, udałoby się ten sposób reprodukowania muzyki podciągnąć pod swoje preferencje, ale niestety – equalizer w apce daje tylko jeden rozsądnie brzmiący tryb, który mimo nazwy i tak koloryzuje to, co słyszymy.
Sposób zestrojenia można określić mianem rozrywkowego, z wyraźną górą i sporym zapasem basu, które oferują energiczny przekaz, skupiony na niesieniu radochy z odsłuchów. Sprawdza się to bardzo dobrze, gdyby nie specyficzne wycofanie wokalu, które przeszkadza podczas słuchania muzyki opartej na mocnym, charakterystycznym głosie – dotyczy to zarówno Dio, Mercurego jak i Christiny Pluhar.
Bardziej gęsta, basowa muzyka łapie tu nieco zadyszki i potrafi zmęczyć – usłyszycie to choćby w „Piros-sarga” Thy Catafalque czy „Low” FF, gdzie zaczyna brakować powietrza a niskie tony sprawiają, że cały kawałek nabiera specyficznego zawężenia. Z kolei stary metal kłuje ostrą górą, która w połączeniu z podbitym dołem zwyczajnie zniekształca taką muzykę.
Chcę wyraźnie zaznaczyć, że większość osób będzie z Nothing zadowolona – bo to energetyczne brzmienie oparte na V-kowym stroju, które potrafi dodać energii i sprawić, że dosłownie odczujemy muzykę. Moje zastrzeżenia wynikają głównie stąd, że producent niepotrzebnie obiecywał coś specjalnego – bo tego czegoś zwyczajnie tu brakuje.
Czy warto kupić Nothing Ear (1) ANC?
Nie da się uciec od porówna i choćby nie wiem kto mnie przekonywał, że nie można mówić o słuchawkach w kontekście tańszych i droższych rozwiązań, to osadzenie konkretnego urządzenia na tle konkurencji jest dla mnie podstawową kwestią.
Niestety, takie zestawienie zwykle jest bezlitosne dla ocenianego modelu, bo w każdej lidze cenowej mamy już po kilka wzorcowych modeli i powiem wprost – Nothing Ear (1) ANC nie dołączy do ich grona. Nie dlatego, że to słabe słuchawki – bo zdecydowanie takie nie są! – ale raczej z przyczyn klątwy przeźroczystości, bo z perspektywy brzmienia, ANC, obsługi i tego wszystkiego, co wykracza poza sztukę designu, to po prostu solidny średniak.
Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby nie to, że sam producent przez całe tygodnie podgrzewał atmosferę, każąc na czekać na premierę czegoś, co odświeży branżę TWSów. Niestety, poza niecodziennym projektem nie dostrzegam tu czegoś, co motywowałoby określenia w rodzaju „doskonałego dźwięku, głosu i łączności”.
Owszem, te funkcje są realizowane dobrze, ale wąskim gardłem jest cena słuchawek, która nie pozwoliła wybić się ponad to, co oferują modele Huawei (kapitalny pod względem cena-możliwości Freebuds 4i) czy Jabry (seria Jabra Elite 3, łącząca niezwykła wygodę z podkręconym brzmieniem i aptX). Co najciekawsze, oba przywołane urządzenia są … sporo tańsze! No, ale design zawsze kosztował i mam wrażenie, że Nothing za wiele nam obiecało, po czym niedosyt ukryło pod efektowną golizną obudowy i etui rodem z kieszeni gadżeciarza z początku lat 90-tych.
Reasumując: kapitalny wygląd, dobre (ale nie „przeźroczyste”!) brzmienie, proste sterowanie bez zaawansowanych zmian i skromna aplikacja, znów poprawne ANC i dobra bateria – to nieco za mało jak na balonik oczekiwań, ale jeszcze akceptowalnie w cenie poniżej 500 zł.
Nie jest to wielkie „nic”, ale halo, towarzyszące pojawieniu się tych słuchawek na rynku, narobiło więcej złego niż dobrego – rozbuchane oczekiwania musiały skapitulować przed tym, co Nothing Ear (1) ANC oferują w praktyce.
ZALETY
|
WADY
|
Ceny Nothing Ear (1) ANC
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.